31 października 2009

Dziady -inaczej

Zaduszki to chyba święto całego świata, wszędzie kult przodków odgrywał ( i chyba nadal odgrywa ) wielka role, u nas zawsze raczej tak w zamyśleniu.
Wg naszych tradycji karmiło się swoich zmarłych , zostawiając im jedzenie, paląc ogień, żeby mogli się ogrzać, nie można też było wielu rzeczy robić tego dnia, aby żaden przodek nie poczuł się znieważony, bo groziło to poważnymi konsekwencjami :)
Dzisiaj z tego wszystkiego zostało nam szaleństwo palenia zniczy i przyozdabiania grobów. Czyste pogaństwo, a może właśnie nie, tylko nasza pierwotna religijność, która chrześcijaństwo wchłonęła i zaadoptowała do swoich wierzeń ?
Kilka lat temu kiedy zaczynałam swoją przygodę w Będzińskim Bractwie Rycerskim , chcieliśmy inaczej - nie z szaleństwem dyniowo-cukierkowym i nie pochmurnie i smętnie.
Napisałam i wyreżyserowałam małe przedstawienie "Dziady" o duchach będzińskich ..
Działo się oj działo , do historii przeszedł mój szept echem rozlegający się po okolicy "gdzie ty kur...leziesz nie tędy!!! " bo oczywiście reżyserem byłam zaangażowanym, czasu na próby było niewiele, a że przy okazji grałam jedną z głównych ról, miotałam się jak prawdziwa wiedźma wokół zamku :)


W takich sprawach czuje się jak ryba w wodzie, uwielbiam rożne takie happeningi, jasełka, przedstawienia..uczestniczyłam w wielu - od dziecka. Ostatnio jakoś nie mam okazji i brakuje mi czasem tego .. ale tych sroczych ogonów* namnożyło się już tyle w moim życiu, że naprawdę, czasem muszę wybrać.. :)

*patrz mój profil ;)
zdjęcia z domowych zasobów autorstwa znajomych z bractwa 

14 października 2009

Jesienny spokój duszy


Lubię jesień . Większość popuka się głowę, ale ja naprawdę lubię jesień.
Kojarzy mi się ze spokojem , bezpieczeństwem, ciszą, właściwie z wszystkim co najmilsze.
Jesienią zawsze się zakochuje. Jesienią zawsze mam najwięcej energii i najlepiej snuje mi się plany . Realizuje też . Dzisiaj wstałam i lało . Deszcz to zbyt łagodne określenie tego co było za oknem . Wyszłam z psem i snułam się alejką w porywach ostrego wiatru, opatulona kurtką. Szłam i myślałam – kocham jesień . Szkoda mi tylko ze zamiast do ciepłego mieszkania z gorącą herbata wsiadłam do auta , bo czas był do pracy . Cały dzień deszcz nie ustawał a w miarę końca dnia wraz z obniżaniem się temperatury przemieniał w śnieg z deszczem .
Kiedy wychodziłam pracy było już całkiem śnieżnie.
Kontrast jeszcze zielonych trawników ( od razu widać gdzie idą sieci ciepłownicze – najlepszy okres do inwentaryzacji ;) ) , pełnoliściastych drzew i białego, mokrego śniegu dla mnie wygląda wspaniale . Na pewno nie jest łatwo w takiej złej pogodzie kiedy zalewa domy bo wiatr cofa wodę , czy zrywa kable i nie ma prądu – ale nie jest to cecha wyłączna dla jesieni. . Dla mnie jesień to i tak najpiękniejsza pora roku.
tak było rano:

a tak już wieczorem :)

a tak wyglądał mój powrót z pracy :

Mam stare pióra do wycieraczek w aucie- katastrofa, muszę kupić nowy komplet..
Przy okazji przemoczonych butów, przypomniały mi sie te śliczne kwieciste kalosze w sklepie internetowym których nie kupiłam. Pocieszające jest to że takich butów absolutnie nie mogę kupować via intenret, bo mam wysokie podbicie i nie wszystkie jestem w stanie załozyć..

Zdjęcia kiepskie i raczej długo kiepskie pozostaną.. moje plany o kupnie nowego aparatu niestety musza poczekać na realizacje.
Dzwoniłam dzisiaj do kliniki, przełożono mi termin – na kwiecień przyszłego roku. To byłoby już 2,5 roku czekania z chorym kolanem. Fakt, jak to powiedział jeden z licznych odwiedzanych przeze mnie ortopedów- z tą kontuzją można żyć .
Jasne. Znam ludzi bez nóg którzy tez żyją… myślę jednak ze gdyby mieli wybór..
Ja mam. Trudny wybór .
Wszelkie plany związane z finansami , aparat, studia podyplomowe, wszelkie warsztaty .. prąd na naszej działce p4zez najbliższe 2-3 lata spłaty …kontra zabieg .
Rozmawiałam dziś z szefem , nie będzie problemu z dłuższym L4 . W klinice dostosują się do wybranego przeze mnie terminu. Płace to mam..
Ciekawe co by powiedziano na moje pismo w sprawie zwrotu składek na NFZ tudzież zaprzestania ich płacenia do czasu zwrotu kosztów za prywatne leczenie..
To retoryczne pytanie oczywiście…

12 października 2009

Bursztyn

We wrześniu  stuknęła nam 6 rocznica mieszkania razem –  mój ukochany kot Bursztyn.
Bursztyn to spełnienie moich marzeń o kocie perskim , chociaż sam tak stricte rasowym kotem nie jest . Pewnego pięknego dnia , kompletnie nie znając się na kocich rasach , hodowlach i rodowodach , zadzwoniłam pod numer z ogłoszenia i zapytałam o perskie kociątko. Przewodnikiem był mi artykuł w gazecie kobiecej – z perspektywy czasu, mogę ocenić kompletnie nierzetelny i wprowadzający w błąd – w kwestii kocich rodowodów.
Żyłam w przekonaniu , że rasowe koty w przeciwieństwie do rasowych psów – rodowodów posiadać nie muszą , jeśli nie chce jeździć z kotem na wystawy. Nic bardziej mylnego.
Umówiłam się przez telefon , w przekonaniu, że rozmawiam z Hodowcą , zamawiając sobie czekoladowego persa … Kiedy tydzień później przyjechałam po kota , okazało się ze trafiłam nie do Hodowcy ale do pośrednika , handlującego zwierzętami – proceder zapewne dochodowy , bo nowo wybudowany dom jeszcze pachniał farba. Moje kocię darło się wniebogłosy , zamknięte samo w łazience, a ja „uprzejmie” zostałam przyjęta w wiatrołapie, na starym fotelu. Wepchnięto mi na kolana coś nieokreślonego koloru , co natychmiast przykleiło się do mnie wręczono papier będący rzekomo umowa kupna sprzedaży ( poza moim imieniem i nazwiskiem oraz treścią umowy nie figurowało tam nic absolutnie na temat hodowcy , sprzedającego ,etc ) . Powinnam wówczas stanowczo kota zostawić i wyjść, nawet kocię nie bardzo mi się podobało, a moje marzenia o przyglądaniu się kociej rodzinie i wybieraniu „swojego” domownika prysły jak banka mydlana, ale nie mogłam. Nie było mi nawet żal tego nieszczęśliwego zwierzaka , było mi głupio, bo przecież to ja się nie dopytałam wcześniej, już się umówiłam, narobiłam kłopotu, bo to kocię skądś trzeba było przywieźć ( ponieważ termin odbioru przesunął się o dwa dni , podejrzewam ze kot przesiedział ten czas sam w tej łazience ). No niestety łatwo robi się mnie w konia i oszukuje, chociaż od tamtej pory myślę ze już się trochę nauczyłam. Odjeżdżając „uprzejmy” pan przyjmował kolejnego klienta dla odmiany w garażu gdzie w kartonowy pudle piszczały małe rzekomo spaniele i małe rzekomo jamniki.
Miałam na tyle świadomości, że nie żądałam już, aby moje kocię wyrosło podobne do persa, a co do koloru żyłam w przekonaniu „że mój kot się wybarwi czekoladowo” dopóki nie trafiłam na Planetę Persję . Rzeczywiście się wybarwił- jest pięknym kruczoczarnym kotem .
Na szczęście Bursztyn wyrósł na pięknego, zdrowego kota.
Jako małe kociątko


Tutaj rosły młodzieniec


Nasze wspólne wypady do hangaru na żagle

Dorosły kocur – zdjęcie z naszych wspólnych wakacji w Krynicy


Trochę o pseudohodowlach i trudnym wyborze
Przez wiele lat po tym wydarzeniu z przekonaniem agituję by nie kupować zwierząt od handlarzy, pośredników i pseudohodowców, nie dać się nabrać na brak rodowodu i rodowodowych rodziców. Ja akurat trafiłam dobrze - mój kot nie ma problemów psychicznych ani zdrowotnych, co może się zdarzyć, bo kryjąc zwierzęta bez papierów –czyli nie znając pochodzenia kotów, często się zdarza, że są ze sobą spokrewnione.
Jest jednak druga strona medalu, bardzo smutna, o której przekonałam się „wchodząc w rasowy koci świat”.
Pseudohodowle, to zwykle okrutne rozmnażalnie, a nawet jeśli zwierzęta są w nich dobrze traktowane, zdecydowanie warto ominąć takie miejsca, nie kusząc się na niższa cenę - bo dlaczego płacić za psa/kota bez udokumentowanego świadectwa rasy – kundelka można przygarnąć za darmo. Niestety wybierając na szybko hodowlę z „prawdziwego” zdarzenia, zarejestrowaną, z rasowymi ( rodowodowymi ) zwierzętami, możemy naciąć się równie koszmarnie… Wystawy to często dla wielu targowisko próżności, gdzie ludzie przed sobą konkurują, a dobro zwierząt jest pustym frazesem. Chore zwierzęta „zaleczane” na środkach medycznych – byle pięknie wyglądały i zdobywały tytuły, bez badan, zaniedbane stado w domu, bo dba się tylko o aktualnie wystawiane osobniki.. Nadprogramowe mioty, nie zgłaszane nigdzie i sprzedawane bez rodowodu , na inny numer telefonu niż oficjalny…
Niestety ludzka chciwość i traktowanie zwierząt przedmiotowo nie znika automatycznie przy wpisaniu się w oficjalny rejestr hodowli.
Zdobywanie tej wiedzy było dla mnie trudne i przykre, bo przez wiele lat wszyscy hodowcy wydawali mi się kryształowymi ludźmi i miłośnikami zwierząt, a ja święcie wierzyłam że hasło rasowy =rodowodowy ciągnie za sobą dbałość o czworonożnych podopiecznych.
Dla tych, którzy tak jak ja mają marzenia o posiadaniu psa/kota o konkretnym wyglądzie i konkretnej rasy – mam kilka rad.
Trzeba pamiętać o tym, że najgorsze przykłady zawsze roznoszą się najgłośniej, są najbardziej efektowne, pomimo to jest wielu ludzi, którzy naprawdę kochają swoje zwierzęta, są wspaniałymi Hodowcami, uczciwymi ludźmi i warto ich szukać.
Na mojego Mundka czekałam ponad rok, było warto, trafiłam na wspaniałą Hodowczynię.
Po pierwsze- poznajcie rasę, jej zalety, jej wady, wzorcowy wygląd ( żeby nikt Wam nie wmówił, że np. istnieje rasa York miniaturka… ), skłonności do chorób, jakie podstawowe badania powinni mieć rodzice, w jakim wieku i jakiej kondycji wolno sprzedawać młode.
Po drugie – szukając Hodowcy porozmawiajcie z nim , odwiedźcie go w domu , to ktoś kto będzie Wam pomagał radą i z którym będziecie utrzymywać kontakt przez całe życie zwierzęcia, wiec warto aby to był ktoś z kim nadajecie na tych samych falach. Dajcie się mu poznać – jeśli to jest osoba godna zaufania, zależy mu na tym, aby poznać przyszłych opiekunów swojego malucha. Zobaczcie czym karmi swoje zwierzęta, w jakich warunkach mieszkają ( kojec, mamę, rodzeństwo, pozostałe zwierzęta w hodowli .. )
Po trzecie – dobrze przeczytajcie sobie o organizacji w jakiej zarejestrowany jest hodowca, jakie dokumenty powinniście otrzymać w dniu odbioru zwierzęcia.
Decydując się na kupienie zwierzęcia pomimo wszystko z niepewnego źródła , podejrzanej hodowli, tudzież w typie rasy, bez rodowodu, wszelkie powyższe warunki, zdecydowanie należy sprawdzić również- poza dokumentami, bo tych nie dostaniecie w takim miejscu, chociaż warto zadbać o odpowiednia umowę. Najlepiej nie kupować chorego, zaniedbanego, ze złych warunków … płacąc za zwierze „ratując go” z takiego miejsca, zwiększacie popyt i skazujecie jego rodziców na dalsze bezustanne rozmnażanie i ciężki żywot.
Na koniec - mała informacja- rodowód to koszt ok. 60-80 zl . Cena zwierzęcia, to nie papier, ale dobre warunki w jakich żyje ono i jego rodzice, to często także oplata za towar luksusowy – odpowiedni rodowód, utytułowani rodzice, marka hodowli, można jednak kupić również rasowe zwierze o mniej elitarnym pochodzeniu, za mniejsze pieniądze.
Nie dajcie się oszukać, replika ferrari wygląda często równie pięknie, ale pod maska jest coś zupełnie innego. Oczywiście zwierzę i tak kocha się bez względu na jego pochodzenie - ale warto pomyśleć jakie są konsekwencje kupowania u "rozmnażaczy" dla innych zwierząt - tych które zostają( obojętne czy są to rozmnażacze pod przykrywką jakiegoś związku czy nie ).
Nie wszystkich stać na nowy świetny wóz czy rasowego zwierzaka – auta kupujemy wtedy używane ( a nie kradzione ) a zwierzę możemy zaadoptować .
Przygarnięcie kundelka czy dachowca – to wspaniałe doświadczenie, chociaż trzeba się liczyć z bagażem jaki zwierzę ze sobą niesie i trzeba brać to pod uwagę, miłość jaką ze sobą niesie jest równie wielka jak ta od wyniunianego rasowego zwierzątka.
Jest również wyjście pośrednie- można adoptować rasowego zwierzaka, lub odkupić go z symboliczną sumę- tak do mnie trafiła Balbinka.
Zdaje sobie sprawę, że nie wszystkich przekonam do wartości rodowodu i dobrej hodowli.
Bez względu na to skąd jednak będziecie brali zwierze - wszystkie powyższe punkty warto zastosować..

05 października 2009

Dzien Tkaczki

Dawno, dawno temu, jako mała dziewczynka dostałam w prezencie małą, drewnianą, tkacką ramkę, czółenko, kolorowe wełniane nici. Do dziś pamiętam pod palcami dotyk szorstkiej osnowy . Dawno temu, świat zachwycił mnie swoim kolorem i różnorodnością, a ja chciałam spróbować wszystkiego. Są jednak rzeczy, które wybiera nasze serce i które przemawiają do nas w pierwotny, magiczny sposób, przyciągając przez cale życie. Dla mnie jest tym tkactwo, praca z nićmi, tkaninami, haftami, szydełkiem... Wielu rzeczy próbowałam, trochę z nich pozostało w moim życiu jako moje hobby, tkactwo jednak ciągle wymykało mi się, jednocześnie wciąż kusząc i wołając moją dusze. Mając naturę tropiciela i myśliwego, postanowiłam w końcu je dopaść, chociaż tak naprawdę, kiedy pierwszy raz dotknęłam krosien to ono upolowało mnie, moja dusze, serce i ciało.
Dwie zwariowane dziewczyny, kochające tradycję i historię, które nie boja się marzyć spotkały pokrewne dusze na Dniu Tkaczki.
Wszystko dzięki Urszuli Jedrzejczyk, która swoją miłością do tkactwa i tradycji postanowiła dzielić się z innymi .
Dzień Tkaczki w tym roku miał swoja druga edycje. To kameralna impreza pełna ciepła i śmiechu, za sprawą organizatorów.
Wśród pięknych plenerów, w malej wiejskiej remizie strażackiej, zrobiło się kolorowo od dywaników i kilimów oraz barwnych stroi ludowych. Odnalazłam, chociaż na moment tą tradycyjną, naszą wieś, gdzie przybyszów i podróżnych wita się chlebem, sola i sercem. Zachwycałam się klimatem Rancza w Wilkowyjach i Domu nad Rozlewiskiem – znalazłam go na Dniu Tkaczki w Nowym Odroważku. Pewnie i tu problemy życia codziennego nie są nikomu obce, ale na to jedno popołudnie, czas się zatrzymał wśród życzliwych uśmiechów i wspólnej zabawy, a ja odnalazłam wspomnienia dzieciństwa z wakacji na wsi. Wsi pełnej pracy, trudu, ale tez spokoju i umiejętności rozróżniania rzeczy ważnych od błahych. Przede wszystkim zaś, znalazłam moja miłość: kolorowe, pasiaste dywaniki i krosna w roli głównej na scenie.
Zaczęło się krótkim oficjalnym wstępem, by podziękować wszystkim za wspólne przygotowania.
Potem jak to drzewiej bywało, zaczęła się opowieść , pełna humoru, śpiewu i muzyki, która uczyła nas życiowych prawd i okazała się wspaniałym wykładem na temat tkactwa. Chociaż przedstawienie teatralne toczyło się na podwyższonej scenie, nie czułam się jak widz, tylko jak gość w chacie, przysłuchujący się ludowym śpiewom i naukom.

Z sentymentem w sercu przypominałam sobie własne jasełkowe występy, kiedy na scenie pojawiło się troje młodych, przejętych wykonawców grających na dzwonkach.
Na zakończenie imprezy był poczęstunek, przygotowany i ufundowany przez gospodarstwo agroturystyczne Zagroda Królów chociaż nazwa wywodzi się od nazwiska właścicieli– zważywszy smak potraw – całkowicie uzasadniona!

Ukoronowaniem dnia, była dla mnie rozmowa z jedna z tkaczek.
Pani Leokadia Okła, z niesamowitym entuzjazmem odpowiadała na wszystkie nasze pytania dotyczące krosien, tkania, przygotowywania osnowy i dzieliła się z nami swoimi planami.
Obdarowane pięknym opracowaniem o tkactwie, pamiątkowych kubasem, pięknymi wspomnieniami i z planami zorganizowania nauki tkania u pani Leokadii , wracałyśmy o zachodzie słońca do domu.
Dłużej trwała nasza podróż na miejsce i z powrotem, ale wiem ze za rok znów tam wrócę.


http://www.rdest.ngo.org.pl/_/strona/Dzien_Tkaczki.htm

http://www.zagrodakrolow.pl