29 października 2012

Polowanie na sikorki


DSC00370m
Zaczęło się od tego, że w pewien słoneczny ranek przyleciały dwie. Kręciły sie po balkonie jak po swoich włościach, próbowały wyskubać coś smacznego z uschłych i czekających  na przedzimowe uporządkowanie łodyg i  zaglądały w każdy kącik . Siedzę przy komputerze, kręcę sie po domu, okno mam za plecami nie zauważyłabym gości, gdyby nie ptasi alarm czyli mój Kiler. Jeśli tylko coś fruwa za oknem, zaczyna skrzeczeć jak opętany  i zwija ogon w tysiąc esów floresów. Taka kocia nerwica, że jest się nie po tej właściwej stronie szyby :). Na pierwsze skrzeki  spojrzałam i oniemiałam. Po balkonie kręciły się Sikorki :)  Chociaż latem pełno wokół jaskółek, tuż nad moimi oknami na dachu srocze gniazdo, za rogiem budynku kosy.. to w zimie nic się tak wysoko nie zapędzało do tej pory. Pewnie też i dlatego, że śmietnik po innej stronie bloku, po której również są przyjazne, gęste krzaki  i alejka na której zawsze ktoś coś dobrego wysypie dla ptactwa. Poczytałam tu i ówdzie, że ziarna mało, dzikich kłosów w trawach niewiele i ptaki juz zaczynają szukać, więc nie czekać i można zacząć dokarmiać. Zachwycona sikorkami na osobistym balkonie obleciałam sklepy w promieniu dwóch kilometrów. Nie ma. Nie ma jeszcze nic dla ptaków na zimę, bo za wcześnie. Pomijam, że trafiłam za to na ozdoby choinkowe, zaraz obok zniczy :P .
DSC00422mDSC00452m
Dalej zapuszczać się już nie zapuszczałam z braku środka jezdnego. Niestety po 12 latach wożenia dupska własnym autem wyprawa autobusem 3 przystanki to właściwie równie dobrze mogłabym skoczyć do Australii ;). Przeszukawszy oferty w Internecie zamówiłam zapasy na najbliższe 30 lat dokarmiania ptaków w całym mieście  i oddałam sie marzeniom o rozćwierkanym stadku na parapecie.. Tymczasem po drugiej wizycie nazajutrz małe cholery przestały sie pojawiać.  Wysypałam ziarno które miałam, czyli kanarcze żarcie  i dalej nic… Przyszła paczka, powiesiłam karmidełko, kule … i .. ani pół sikorki…
DSC00423mDSC00424m
Tymczasem za oknem piękna złota jesień zamgliła się, zaciągnęła deszczem, zrobiło się całkiem mokro i zimno. Spacery przestały być tak wielką przyjemnością, pies ciągnął do domu  zaraz po załatwieniu pierwszych potrzeb, a ja chętnie zakopywałam się pod kołdrę z ciepłą herbatą i dobrą książką i korzystałam z ostatnich  luźnych dni przed następnym projektem. Zajęłam się też bardziej pożytecznymi  sprawami, niemniej miłymi – ponieważ uruchomić się udało po dwóch miesiącach auto ! Zapełniłam zamrażarkę jedzeniem dla moich zwierzaków, poporcjowałam i zadowolona z siebie wróciłam do demolowania własnego mieszkania szumnie nazywanego “wielkim odgracaniem”. 
DSC00426mDSC00428m
Przez moment moja radość z odzyskanego auta była lekko w kratkę. Awarie  nawiewu powietrza odkryłam kiedy to jechałyśmy z przyjaciółka na imprezę w gęstej jesiennej  ulewie i napawałyśmy się orzeźwianiem walącym sie na nas z otwartych okien, chociaż i to niewiele pomagało na zaparowane totalnie szyby. Awarie ogrzewania odkryłam zaś kiedy w radosną godzinę między północą, a świtem wracałyśmy z tejże imprezy, odkrywszy, że wraz ze zmianą godziny, nastała zmiana pór roku.  Stoimy w tę wyjątkowo “ciepłą” noc na światłach,  przede mną tramwaj toczy się wolno po szynach.. mnie ręce przymarzły do kierownicy, przyjaciółka dzielnie macha mi przed nosem  drapakiem polepszając widoczność przedniej szyby.. i nagle…  rozlega sie przeraźliwy, charczący dźwięk, a na nas bucha gorące powietrze…  Jak patrzę na to z dzisiejszej perspektywy, dobrze, że w tym wszystkim nie przypomniałam sobie wtedy, ze zapomniałam nowej gaśnicy, bo zaliczyłabym zawał… Dobrze też, że nie mam w takich sytuacjach  jakiegoś odruchu  naciskania bezładnie na pedały.. zwłaszcza gazu, zwłaszcza w obliczu pełznącego przede mną tramwaju.. Nie, nie wybuchło nic, ani nie zaczęłyśmy się palić. Uruchomiła się gwałtownie, zastana po długim braku użytkowania instalacja nawiewu i ogrzewania :)
DSC00456mDSC00458m
Odpocząwszy po  atrakcjach weekendowych, zaplanowałam dalszą część degradacji  lokum  na poniedziałkowy ranek - juz zimowy i marznący. Prawdopodobnie nie był to biorąc pod uwagę pewne okresy w życiu kobiety, dobry pomysł … Niechętnie patrząc na stosy rzeczy, które jakimś cudem mieściły się wcześniej w szafkach, a teraz absolutnie nie mogły  i raz po raz wczytując się w “biblię porządkową” czyli różową książeczkę Perfekcyjnej Pani Domu, ogarnięta zniechęceniem, postanowiłam  że może najpierw jednak umyje łazienkę.. zdjęłam z siebie co mogłam, zadzwonił telefon.. Rozmowa z przyjaciółką zawsze mile widziana, kiedy robota sie nie klei.. Zawisłam nad kaloryferem przy oknie, kontemplując połamane pod blokiem drzewa, tak mi się jakoś wzrok prześliznął na balkon, mignął mi jakoś grzbiet koci… Tak!!! Była tam jedna!! Siedziała na barierce i lustrowała okolice… Zamarłam w bezruchu i cichym szeptem próbowałam odwołać kota, bo szyba nie szyba, kocie sylwetki zapewne są sikorkom znane dość dobrze.. niestety mój pies  słuch ma lepszy ode mnie  poleciał przeganiać kota.. Rzuciłam telefon, wyjaśniając przyjaciółce , że tak już za chwile, odciągnęłam psa, ale sikorka  frunęła wdzięcznie w górę znikając z zasięgu mojego wzroku. Przeszło mi przez myśl, że sie może tam czai gdzieś u góry, ale najpewniej nie zauważyła żarcia, które podwiesiłam pod doniczkami … Wyszarpałam kolejne kule z opakowania i runęłam na balkon  .. tuż za drzwiami zorientowałam się, że wyleciałam w samych majtkach… na szczęście również w podkoszulku..Nie było jednak czasu na ubieranie się, zaczęłam wiązać kule… Ostanie wichry poodrywały mi  wiklinę zaczepioną do barierek, wystawała zajmując pół balkonu, chcąc dostać się do odpowiedniego miejsca musiałam najpierw ustawić ją na swoim miejscu . Niefrasobliwie kopnęłam , a zawieszona na barierce doniczka wdzięcznym łukiem wyleciała w powietrze..i… cała ziemia razem z niedobitkami  pelargonii wdzięcznie zmieszała się z zalegającym balkon śniegiem… No nie było to to czego potrzebowała moja dusza…
Siedzę i gapie sie na balkon obwieszony kulami..wykańczam projekt obwieszenia kulami całego bloku  od miejsca przebywania pożądanego ptactwa aż do mojego balkonu.. Sikorek dalej nie ma…
ciąg dalszy nastąpi.. albo nie.. zależy czy te małe cholery postanowią się jednak u mnie stołować…

15 października 2012

Gdy emocje sięgają zenitu - Kocia wystawa w Ostravie

Zaczęło się o 4 rano, kiedy ewakuowałam kanarka z domu, aby zapobiec zrobieniu z niego drugiego śniadania. Jakoś nie ufam moim kotom i miałam niezbyt przyjemne wizje, pozostawienia tych dwóch przemiłych gatunków razem bez nadzoru przez weekend. Szczęściem Fabi zniósł moje wyczyny ze stoickim spokojem, bo właściwie prowadził do tej pory wędrowny tryb życia, kilka razy zmieniając miejsce pobytu i już żadna zmiana nie robi na nim wrażenia.
Zapakowane w aucie razem z Przyjaciółką, jej córą i kotem, ruszyłyśmy w nieznane. Właściwie znane, ale jak przekonałyśmy się bardzo namacalnie, roboty drogowe potrafią z 1,5 godzinnej podróży na trasie 70 km zrobić wyprawę życia…
W panikę wpadłyśmy tuż przed granicą…  Masz korony???? Nie…..
Na szczęście w ostatnim kantorze na trasie zaopatrzyłyśmy się w stosowną walutę, dzięki czemu, wyjazd na wariata, bez termosu i wiktu nie skończył się dla mnie przyschniętym żołądkiem do kręgosłupa.
IMG_2894m 
IMG_2889mIMG_2891mIMG_2892m
Zbliżanie się do hali wystawowej, rozpoznałyśmy po miotających się w kółko autach, na szczęście kobieca intuicja podpowiedziała nam, aby wjechać na teren zamkniętego zakładu przemysłowego iii…. bingo! W zwykłych okolicznościach przyrody, z pewnością wrażenie zrobiłaby na mnie fantastyczna architektura przemysłowa, czas jednak naglił, kończył się termin przyjmowania wystawców i kontroli weterynaryjnej kotów i trzeba było lecieć :). Kątem oka zauważyłam, że jest COŚ jeszcze, co przegapiłam, zapomniałam... dotarło do mnie na schodach… Sepcial Show British Cats!!! Serce rozmiękło mi się na amen.
Nie mogłam jednak oddać się histerii natychmiast. Musiałyśmy przygotować klatkę, wyczesać po podróży kota, sprawdzić u którego sędziego będzie ocena…. Na tę ostatnią na szczęście nie przyszło czekać długo.
Skołatane nerwy Przyjaciółki ukoiła swoim zachwytem Hodowczyni tatusia młodego, która wpadła na moment na wystawę i chociaż do samej oceny nie dotrwała, efekt był na Przyjaciółce dobrze widoczny. Nabrała rumieńców i przestała trząść się jak osika. Właściwie zwykle taka wizyta dotyczy prezentowanego kota.. ale w tym wypadku, udzielono pomocy osobie bardziej potrzebującej, która zaczynała mdleć z wrażenia ;). Pozostawione same sobie, z pocieszającym „macie silną konkurencję, która już wygrywała wystawy”, rąbnęłyśmy sobie po kawie z mlekiem i ciachu, słusznie stwierdzając, że jak pracuje żołądek to nie mózg i nie będziemy się tak denerwować. Efekt był widoczny: co prawda rozumiałam co sędzina w ocenie mówi po angielsku o kocie, głównie z jej pełnych zachwytu gestykulacji, ale do końca wystawy byłam przekonana, że jest z Rosji .. dopiero dzisiaj, życzliwa dusza uświadomiła mi że sędzina przyjechała z Rumunii … Kiedy doszło do porównania o nominację do BISu, w nerwach machałam jak wściekła pierzatką  i dobrze, że życzliwa sędzina potwierdziła swój wybór słownie i z numeru kota, bo do końca życia konkurencja pomawiałaby mnie, że nie wskazała na kota, tylko odganiała się ode mnie …
Przekonane, że nominacja do BIS to wszystko co mogłyśmy osiągnąć ( wszak mamy bardzo silną konkurencję ), opadłyśmy z sił, a dwunastoletnia córa przyjaciółki Kaja, oddała się rozwijaniu swojego talentu fotograficznego, robiąc przepiękne portrety kotom.
DSC_0561DSC_0563DSC_0588DSC_0607DSC_0594DSC_0623DSC_0602DSC_0568
DSC_0579
Amoku dostałyśmy na zawołanie, kiedy zaczął się show kotów Brytyjskich.. ja w histerii robiłam zdjęcia wszystkiemu co się rusza na ringu, Przyjaciółka, w histerii szczotkowała rude futro, bo już zaczynali wołać do przyniesienia koty ..
Tak to wygląda: Koty na swoją kolej czekają w klatkach – każdorazowo dezynfekowanych. Skąd zabierają je do oceny stewardzi.
DSC_0467DSC_0465
Prezentowane przez stewardów, przedstawiane są przez konferansjera publiczności – dana kategoria, nr wystawowy, rasa, wiek, kolor …
DSC_0499DSC_0537DSC_0468DSC_0683
Następuje ocena sędziów, podchodzą, oglądają, porównują…
DSC_0506DSC_0696DSC_0487DSC_0473
Na koniec, na karteczkach wypisują swój typ, a konferansjer ogłasza zwycięzcę, którego steward unosi wysoko w górę  :).
                                   DSC_0495
Kiedy kot zdobywa, juz wszystko  co może zdobyć, czas na odbiór nagrody  i przedstawienie z imienia i przydomku kota oraz jego wystawcy, hodowli, klubu do którego należą :D .
Chociaż wydawało się to niemożliwe, ręce zaczęły mi się trząść jeszcze bardziej, kiedy wywołano kategorię I czyli persy i egzotyki.
Przewieszona przez krzesła, oblegających ring wystawców i zwiedzających, syczałam w myślach „wybierz naszego kota, wybierz naszego kota” . Możliwe, że sam syk niekoniecznie był niemy, bo kilka osób się odsunęło, dzięki czemu uchwyciłam ten stresujący moment na zdjęciach. Wygraną powitałyśmy okrzykami radości i plemiennym tańcem zwycięstwa :D

DSC_0511DSC_0515
Jedyna bezstresowa istota która była na tej wystawie to sam zainteresowany …
DSC_0595
Powrót do domu pełen uśmiechów ze zdobytego BIS Kitten 3 -6 , powinien być usłany różami.. najwyraźniej los  jednak uznał, że mamy mało jeszcze wrażeń :)
Po godzinie usiłowania ominięcia czeskiej autostrady ( nie miałyśmy wykupionej winiety ), zwiedzeniu kawałka Czech nocą, wraz z prywatnym podwórkiem które wg nawigacji było drogą nr 56.. wróciłyśmy z powrotem do Ostravy z postanowieniem, że trudno, popełnimy wykroczenie i pojedziemy autostradą na gapę, bo inaczej w życiu nie wrócimy do domu.. Wytrzymałyśmy jakieś 3 km, kiedy minęłyśmy  patrol policji … Jak zbawienia wyczekałyśmy pierwszego zjazdu z autostrady i zrezygnowane podjechałyśmy na stacje benzynową, pytać sie o drogę do Polski… .. Na stacji miłosiernie i z widocznym rozbawieniem sprzedawca poinformował nas, że autostrada między Ostravą, a granicą Polski jest bezpłatna…
Z ulgą przywitałyśmy Chałupki. W końcu w ojczystym kraju, nic złego już nas nie spotka… Powiedziałyśmy w zła godzinę, zapominając o dziwnych robotach drogowych na głównej trasie, które robiły z niej drogę jednokierunkową…
2 godziny później, telefon od męża Przyjaciółki:
– gdzie jesteście?
- między Ostrava a Katowicami… ale tego ostatniego nie jesteśmy pewne, bo to chyba już Szczecin…
- nie, na pewno nie jesteście w Szczecinie, tam się jedzie dłużej..
...mężczyzna zawsze potrafi pocieszyć swoją kobietę…
Dla tych którzy dotrwali do końca relacji, z przyjemnością informuje, że dla odmiany po zwiedzeniu kawałka Polski nocą, dotarłyśmy do domu.
Drugiego dnia zaś, na wystawie zorganizowano dodatkowa konkurencję dla kategorii I – Best In Category, dzięki której kocięta rywalizowały z dorosłymi kotami i przecudny kot mojej Przyjaciółki został trzecim najpiękniejszym kotem całej Ostrawskiej wystawy .. ( na prawie 300 kotów !!! ) zdobywając zaszczytny tytuł BOB III :D
Bacardi Tabiris *PL , 2 x EX1, 2 x nom BIS, 2 x BIS Kitten 3-6, BIC, BOB III  z hodowli Tabiris*PL 
Na zdjęciu Bacardi w objęciach "babci" – Hodowczyni ( Michala Tajzichova.) z której pochodzi jego tatuś - IC. Gandalf Terra Felis*CZ, JW, jak widać synuś idzie w ślady tatusia ;)
DSC_0410

02 października 2012

Mój nowy chłopak ma na imię Fabrizio

Nie mogłam Wam napisać wcześniej, aby przebywająca na grzybach część rodziny zawału nie dostała na odległość. Co prawda od dawna nie dzielimy już wspólnego mieszkania, pewne jednak zależności urlopowo - wyjazdowe wciąż nas łączą :). Właściwie najbardziej mnie :) .
IMG_2851m
Wyprzedzając jesienne szarugi, zapewniłam sobie wiosnę w domu. Teraz ta wiosna, wraz ze świtem  włącza najpiękniejszy budzik świata- ptasi trel :).
IMG_2849mIMG_2850m
Przedstawiam Wam Fabrizia-  pomarańczowego, nieintensywnego kanarka :). Chociaż nie jest obrączkowany, ponieważ pochodzi od Hodowcy- amatora, więc myślę że jest kanarczym kundelkiem - śpiewa cudnie. 
IMG_2853mIMG_2854m
Miałam wątpliwości na początku, jak będzie się czuł w mieszkaniu z kotami, które chociaż domowe, swój instynkt mają. Długo biłam się z myślami. Stanęło na tym, że jeśliby się źle u mnie czuł, albo zagrażało mu jakieś wyjątkowe niebezpieczeństwo, wróci do Hodowcy.
Nic takiego jednak nie miało miejsca. Zainteresowanie kotów sprowadza się do patrzenia na niego z rana kiedy zaczyna śpiewać, a one są najbardziej aktywne, powoli zaczynają go jednak traktować jak radio :). Fabi dla odmiany okazał się godnym przedstawicielem swojego gatunku, ma głęboko w dziobie wszelkie koty i psy, za to ma typowa kanarczą manię śpiewania do cieknącej wody. Nigdy do tej pory zmywanie naczyń nie było tak przyjemne :). Właściwie to polubiłam tą znienawidzoną przeze mnie czynność :).
Kiedy piszę te słowa, odsłuchuję jego koncertu. Powoli uczę się też kanarczego. Obecne dźwięki oznaczają : ”daj mi wreszcie tą pachnąca paprykę” ! :))))