29 września 2015

ukochany

zdjęcie z ukochanym ... ale na myśl o zimie...
.....
gdyby chociaż tak
spotykać cię w moich snach
otulić babim latem
skąpanym w kroplach rosy
rozsnuć marzenia
na chmurach poukładać
na lśniących skrzydłach
w słońcu jesieni
niósłby nas wiatr za horyzont
daleko od chłodu zimy

IMG_7530

28 września 2015

Czysty Romantyzm

Wrześniowa pogoda okazała się być wredną samicą psa. W weekendy podstawa chmur 200 metrów, niemal pełne pokrycie i wieczna mżawka… przychodził poniedziałek, a na niebie bajeczne szlaki cumulusów.. jak dzisiaj… Skupiłam się więc na szlifowaniu umiejętności startu za samolotem holującym. Ostatnia sobota przywitała mnie ulewnym deszczem za oknem, po krótkiej wymianie smsów z Instruktorem, w których staraliśmy się nie wyrażać odczuć za pomocą wulgaryzmów, zostałam w domu. Siadłam do komputera i zaczęłam rysować więźbę dachową. Wytrzymałam do 12. To chyba jakaś graniczna godzina dla mnie. Chociaż w informacji zwrotnej miałam czarno na białym, że jest źle i nie zapowiada się lepiej, już siedziałam w Złotym Cudzie i pędziłam na lotnisko. Niestety osoby uzależnione nie słuchają głosu rozsądku. Uzależnionych osób było początkowo cztery, ale szeregi  powoli sie powiększały. Co jakiś czas dopytywaliśmy się pilota samolotu skoczków o wysokość podstawy chmur, jakbyśmy sami nie widzieli, że jest beznadziejnie. Czas na lotnisku nie jest jednak nigdy stracony :).  Zaszyliśmy się w szybowcówce, planując zakończenie sezonu :). Wieczór wygnał mnie do Niebieskiego, w którym ostatnio nocuję w dni wolne, odwiedzając rodziców - maniakalnych grzybiarzy :) Jak widać stany maniakalne są u nas rodzinne.
IMG_7448
Nie umiałam wstać w niedzielę… przyklejałam się do poduszki, bardzo nie chciałam wiedzieć co jest za oknem. Nagle błysnęło słońce. Zerwałam się, i tak, popędziłam na lotnisko :). Na miejscu nie było aż tak różowo, dopiero około 11 podstawy chmur osiągnęły wysokość umożliwiającą loty. Ponieważ warunki wciąż były niepewne, pierwsze zaplanowane loty były za samolotem, czyli między innymi ja. Ledwo przyzwyczaiłam się do Gawrona, a na lotnisku tym razem do holowania Zulu Gula czyli Piper. Niewiele mi trzeba żeby dostać zawału, ale po pierwszym locie okazało się, że lata się za nim lepiej nawet niż za Gawronem - ma lepsze przyśpieszenie i prędkość. Szło mi podejrzanie dobrze, nawet w pewnym momencie przemknęła mi myśl, że się nauczyłam… :)))) Do czasu  ostatniego lotu z serii awaryjnych. Zamiast łagodnie przyziemić, przydzwoniłam podwoziem, za wolno podejmowałam decyzje. Wszyscy cali i zdrowi, przed wszystkim szybowiec, ale mnie wstyd było straszliwie. Robert zarządził przerwę. Dla przemyślenia. Dla oczekujących z niecierpliwością na Bociana przy wyciągarce również. :) 
IMG_7434
Jeździłam z linami od wyciągarki i przeżywałam rozterki. Szukałam pretekstu, bo zwyczajnie się denerwowałam przed egzaminem. Przeszkadzało mi wszystko i przekonywałam samą siebie, że przecież to już koniec sezonu i mogę to skończyć kiedy indziej… ale kiedy Instruktor zapytał czy czekamy na wieczór na spokojniejsze warunki czy odpuszczamy odpowiedź  była jedna.  Czekamy i lecę . :)
IMG_7410
Przyszedł wieczór i egzamin ze startu na holu  za samolotem.
IMG_7424
Nie ulega wątpliwości, że nie jestem najlepszym uczniem na Kwadracie, ale osobiście czuję się najbardziej rozpieszczana :) Jeden instruktor mnie holował samolotem, drugi egzaminował, trzeci wypuszczał szybowiec na radiu, czwarty denerwował się za mnie, bo to on przygotował mnie do egzaminu :)
IMG_7450
Trzeci lot egzaminu miałam ekstra. Powtórka z sytuacji z rana w której nie poradziłam sobie najlepiej. Tym razem zaliczona. Zostałam sama w szybowcu.
IMG_7515 
Ja, szybowiec, malowniczy zachód słońca, wielki  super Księżyc i Piper. “wyobraź sobie że lecisz Spitfire, a przed Tobą Messerschmitt” poradził mi mój Egzaminator, obrazując zakres skupienia jaki mam prezentować.
IMG_7533
IMG_7527
Na starcie nie widziałam samolotu, widziałam tylko wielkie czerwone słońce i odblask na sterze kierunku Pipera ale wiedziałam, że dam radę i dałam. :)
IMG_7548
Potem to już była tylko poezja…
IMG_7565
Te cudowne zdjęcia mam dzięki Krzyśkowi Duszy z EPRU Spotting Team, który specjalnie czekał na moje loty, żebym nie musiała zastanawiać się czy w tym szybowcu jestem ja, czy może ktoś inny . :)  Na tych zdjęciach, w szybowcu, wszędzie jestem ja ! :D  Marzyłam o jednym zdjęciu w lecącym szybowcu, a dostałam całą sesję zdjęciową!  Na koniec od Jacka, który mnie holował, dostałam do posłuchania cudowną płytę  z balladami o szybowaniu, jego własnego autorstwa…
IMG_7545
No przecież pisałam, że czuję się rozpieszczana ! :))))))) I jak ja mam ich wszystkich nie uwielbiać ?! :)

24 września 2015

Jesień się zaczęła…

W tym roku na balkonie było u mnie skromnie, właściwie było skromnie w każdej dziedzinie życia oprócz szybowców, które zawładnęły mną całkowicie…
11223965_969754059713079_2132976301896308353_n11753694_969754076379744_6687539595196911104_n IMG_7606mIMG_7605mIMG_7608m IMG_7610m IMG_7616m IMG_7619m IMG_7617m a na początek jesieni, piękny prezent dla maniaczki …
IMG_7620mIMG_7621m
Podobno kobiety uwielbiają mieć mnóstwo butów. Nic mi na ten temat nie wiadomo… za to kolejna torebka… no to zupełnie inny temat :) już kocham tą torbę

20 września 2015

nowe wyzwania…

W szybowcach najpiękniejsze jest to, że jako kompletnie zielona osoba z drzewa, wciąż odkrywam coś absolutnie zaskakującego, nowego i nieznanego :).  Właśnie odkryłam hol za samolotem. Wszystkie sensacje przy lądowaniu to absolutny pikuś… Po pierwszych kilku lotach byłam totalnie przerażona. Chociaż nie, to nie ta emocja…  ja po prostu kompletnie nie wiedziałam co się dzieje i dlaczego :). Wpatrzona w samolot  ignorowałam zwisy, wyślizgi i całą rzeszę błędów, które zapewne gdyby nie Instruktor za plecami nie pozostałyby bez konsekwencji. W końcu zebrałam się w sobie i w locie po prostej udało mi sie już lecieć za samolotem. Nie obok, nie pod i nie nad… do czasu kiedy trzeba było zrobić zakręt.  O matko i córko… Samolot skręca, ja skręcam, a szybowiec leci w kosmos i w dodatku w inną stronę. Czasem nawet szybciej niż samolot, a na pewno szybciej niż mój tok myślowy. Powrót z tego kosmosu był absolutnie nie do ogarnięcia przeze mnie, szybowiec wylatywał w kosmos dokładnie po przeciwnej stronie czarnej dziury, którą był tor lotu holówki… Chociaż tu wkradł się błąd  i to duży, bo czarna dziura wszystko do siebie zasysa, więc teoretycznie powinno mnie na ten tor zassać .. Nic z tego. Zwiedzałam na holu absolutnie wszystkie rejony świata, tylko nie ten jeden – dokładnie za samolotem.
HOLOWKAPHT
Dwa tygodnie przerwy w lataniu, w czasie których miałam wszystkie objawy uzależnionego człowieka na głodzie, wykorzystałam na odwalenie teorii … Na pewno nie da sie nauczyć latać z książki, ale jak już się lata, to słowo pisane ma jednak swoją wagę.Tak dowiedziałam się, że najgorzej jak się jest za wysoko nad samolotem. Wtedy szybowiec ciągnie ogon samolotu w górę, samolot przechodzi w lot nurkowy, siły działające na zaczepy liny mogą być tak duże, że uniemożliwią wyczepienie i cały zespół wleci w ciemny las pod spodem. Potem przyjeżdża PKBWL1*. Dalej już nie czytałam. Ale jak wsiadłam do szybowca i wystartowaliśmy za samolotem, to od razu trzymałam sie tych rejonów kosmosu w których znajdował się samolot. Nawet w zakrętach. Trzymałam się tak dobrze, że Instruktor od razu 2* doszedł do wniosku, że może bym zrobiła egzamin. Zapomniał, że najpierw jeszcze muszę zaliczyć loty awaryjne. W sumie… zasadniczo większość moich lotów na holu była awaryjna…  Niestety do tej fazy nauki nie dane było mi dotrzeć w ten weekend. Niedziela po słonecznym, bezchmurnym poranku, który trwał jakieś 20 minut, zaciągnęła się całkowitym pokryciem chmur na obrzydliwej wysokości 200 metrów. Potem sie nieco przejaśniło, a podstawy chmur osiągnęły szaloną wysokość 300. Dogrzewając się herbatą, kawą i szybowcowymi opowieściami desperacko czekaliśmy na poprawę warunków, w końcu jednak poddaliśmy się…

1* PKBWL - komisja badań wypadków lotniczych
2* – po milion ósmym locie, kiedy przestały mu dygotać kolana, a mój rozstrzał toru lotu nie groził zerwaniem liny i ogólno szybowcową katastrofą :)

12 września 2015

czasem spotykasz kogoś
o kim pomyślisz to przyjaciel na dobre i na złe
a potem zostawia cię
w najmniej spodziewanym momencie
sam na sam przed przeszkodą
kiedy najbardziej potrzebowałeś jego wsparcia
czasem zdarza się być po obu stronach
wtedy najważniejsze co zrobisz potem
czy wybiera się osobę czy smutek i żal
i czy w ogóle jest jakiś wybór

10 września 2015

wreszcie nareszcie …

Po długim oczekiwaniu, lotach po kręgu, lądowaniach i startach, wreszcie poleciałam na swoja pierwszą termikę. Ściśle rzecz biorąc “na termice” szybowcem byłam już, ale były to loty po 15-20 minut, służyły nie nauce latania na termice, ale nauce lotów po prostej i zakręcania, co gorsza w całkowicie początkowej fazie mojej nauki, kiedy dręczyła mnie choroba powietrzna i myślałam głównie o tym kiedy wylądujemy…
Mój nowy Instruktor zapowiedział mi, że nie polecimy na “prawdziwą”  termikę, póki nie nauczę się porządnie lądować … i myślałam, że nigdy to nie nastąpi…
NADZORKOMIN
W końcu nadszedł ten dzień, w mojej książce lotów ucznia pojawił się wpis o zaliczeniu całość celności lądowania :)
Tego dnia siedziałam w domu nad zaległymi pracami i z bólem serca spoglądałam na niebo pełne pięknych cumulusów… ale obiecałam sobie, że popracować też trzeba… Grzecznie siedziałam więc przed komputerem do południa. Zdałam sobie wtedy jednak sprawę, że mogę tak siedzieć jeszcze kilka dni, bo pracy dużo, serce wyrywa sie do miłości mojego życia, a za chwilę może być za późno, bo Robert zapowiedział, że może być na lotnisku tylko do 16…  Świadomość, że nie będzie mnie na lotnisku, że nie będę oddychać tym powietrzem, że nawet nie posiedzę na Kwadracie, przy szybowcach… W ciągu 15 minut byłam gotowa do drogi :). Jechałam, nie, ja unosiłam sie nad asfaltem razem z moim Złotym Cudem vol 2, tak gnało mnie moje serce …
Na lotnisku od razu się uspokoiłam, Kwadrat stoi, szybowce w powietrzu, kolejka do szybowców obecna :)Nie liczyłam na to, że zdążę polecieć, ale i tak było warto przyjechać… Jednak nastąpiła moja kolej i usłyszałam te wyczekiwane słowa ”to co? lecimy na termikę?“ 
2015-09-05_15-53-00_755m
Ciarki przeszły mnie po plecach, stratowaliśmy z wyciągarki, tak średnio wyglądało niebo z dołu, wszystko zależało od tego czy uda nam się zaczepić na tych 400 metrach w jakieś noszenie. Generalnie wygląda to w uproszczeniu tak, że szybowiec wprowadza się do komina ciepłego powietrza i krąży się w nim, a ciepłe powietrze pcha szybowiec do góry. Cała zabawa polega na tym żeby ten komin ciepłego powietrza znaleźć. Startował zasadniczo Robert, żeby wywalczyć jak najwyższą wysokość po wyczepieniu z wyciągarki. Generalnie jest przepis że uczeń nie może krążyć i szukać kominów samodzielnie poniżej 300 metrów, z instruktorem  200 m, ale wiadomo że na “parterze” bardzo trudno ten komin znaleźć i się w nim zaczepić. Im wyżej tym łatwiej - bo szybowiec cały czas opada i  z wyższej wysokości ma się po prostu więcej czasu na szukanie.  Mieliśmy prawie 450 metrów, było jak powalczyć :). Pierwszy komin też oczywiście znalazł Instruktor, ja byłam zajęta upraszaniem Anioła Stróża żeby pomógł i żeby sie udało ;). Boska interwencja nie była potrzebna, Instruktor sam sobie świetnie poradził i po kilku minutach krążyliśmy w małym przytulnym kominku z noszeniem plus 2 m/s. Kiedy “wykręcilismy się” na w miarę przyzwoitą wysokość ok 800 metrów ( nad poziomem lotniska) dostałam stery szybowca w swoje łapki żeby kontynuować dzieło i uczyć się oczywiście. Trzeba wspomnieć że tego dnia wiał silny wiatr, im wyżej tym silniejszy i wcale nie było to takie proste. Ile się naklęłam to moje, nie obyło się bez pomocy od czasu do czasu i bez licznych podpowiedzi :). Przez pierwsze pół godziny wpatrywałam się jak zombie w mózg w  wariometr ( pokazuje ile m/s szybowiec się wznosi lub opada) i prędkościomierz ( w trakcie krążenia w kominie trzeba zachować stałą niezbyt dużą prędkość) … Kiedy wreszcie podniosłam wzrok i spojrzałam poza wnętrze szybowca, okazało się, że wiatr zniósł mnie całkiem na drugi koniec lotniska i odnosi dalej! Poprawiłam się i chociaż ciężko było mi nie spoglądać wciąż na przyrządy, to jednak przez resztę lotu kontrolowałam gdzie jestem i co dzieje się w powietrzu poza szybowcem :) Cumulusy zaczęły przepływać nad nami całymi szlakami, widoki były oszałamiające… szybko osiągnęliśmy wysokość 1800 metrów nad poziom lotniska :D
2015-09-05_15-53-16_302mpion
Poczułam wreszcie że latam, naprawdę latam… chociaż wciąż jeszcze umiejętności mi brakuje…  Zachwycałam się niejako przerwami, bo niestety na tym poziomie nauki wciąż więcej czasu zabierało mi wyszukiwanie nowych kominów i utrzymywanie się w nich. Momentami mi wychodziło ,momentami mniej, na tej wysokości zrobiło się juz zimno, kostniały mi dłonie, zwłaszcza prawa ,którą trzymałam drążek lekko mi już drętwiała- nieprzyzwyczajona do takiego wysiłku :P. Tak, ja też słyszałam, że prawdziwy szybownik pilotuje szybowiec dwoma palcami, niestety mnie jeszcze ciut brakuje do tego etapu ;)  Najbardziej szczęśliwa jestem z tego, że wreszcie mam zdjęcia z lotu i w chwilach zwątpienia czy ja na pewno latam, czy tylko mi się to śni, mogę sobie to udowodnić :))) 
2015-09-05_15-52-52_963m
Po około godzinie latania, zdecydowaliśmy się wracać, bo wiatr coraz bardziej odwiewał nas od lotniska, a niebo zaczynało zaciągać się całkowitym przekryciem, co zwiastowało rychły koniec wszelkich noszeń. Powrót na lotnisko pod wiatr mnie zaskoczył. Dzieliło nas niecałe 10 km, więc optymistycznie zawróciłam szybowiec, ustawiłam sobie prędkość, spojrzałam poza kabinę na ziemię i … nic… nie drgnęliśmy nawet o metr. To dlatego, że prędkościomierz w szybowcu pokazuje prędkość względem powietrza, nie względem ziemi… Przy silnym wietrze, prędkość 100 km/h tylko niwelowała wpływ wiatru… Zgodnie z podpowiedzią Instruktora, pochyliłam bardziej maskę szybowca, zwiększając naszą prędkość do prawie 140 km/h wtedy zaczęliśmy wolno płynąć w kierunku lotniska. Na szczęście byliśmy wysoko i mięliśmy zapas wysokości by do lotniska dolecieć, oczywiście pod warunkiem nie napotkania silnych duszeń - czyli  prądów powietrznych pchających szybowiec w dół. Nic takiego się nie stało, nad lotniskiem dalej mieliśmy  spory zapas wysokości, która zbijałam krążąc tym razem w duszeniach ;). Mogłam oczywiście otworzyć hamulce aerodynamiczne, które szybko zniwelowałyby nadmiar wysokości, ale krążenie samo z siebie też jest nauką utrzymania szybowca w ryzach własnej woli :)
Po wylądowaniu, okazało się, że lataliśmy prawie 1,5 h :) Byłam zachwycona! Zostało hangarowanie, uporządkowanie papierów i powrót do domu, do pracy przy komputerze :)