28 stycznia 2016

Spotkanie szybowników Żar

W miniony weekend miałam przyjemność znów przyjechać na Żar. Tym razem na coroczne spotkanie szybowników. Środek zimy, wokół pełno narciarzy, stok „pracuje” pełną parą,  a my… o szybowcach :).


 Jacek, dusza towarzystwa, postanowił „wprowadzić mnie w towarzystwo”  ( taki bal debiutantki ;) ).
Co chwilę przedstawiał mi kogoś nowego. Po którymś z kolei znanym szybowniku z mistrzostwem świata, postanowiłam nie zbierać szczęki z podłogi, bo nie nadążałam ;). Kalejdoskop twarzy migał mi przed oczami i było mi z tym tak bardzo dobrze… bo wszyscy, absolutnie wszyscy mówili o szybowcach… :). Większości już niestety nie pamiętam, nadrobimy na kolejnych imprezach… Za to zapamiętałam Renię ! Moja pierwsza zaznajomiona wojskowa Pani Pilot ! Ha!!! Też szybowniczka! Bo jakby nie ?!


Pierwszymi punktami programu był cykl wykładów i część oficjalna.  Niestety nie na wszystkie dopchałam się, bo salka mała, a chętnych do posłuchania wielu.. Znów siedziałam w Cafe Żar, a wokół toczyły się szybowcowe rozmowy. Odsłuchaliśmy premiery nowej szybowcowej ballady Jacka... chłonęłam tą jedyną niepowtarzalna atmosferę. Nie mogłam oderwać się od słuchania opowieści Pana Tadeusza… kolegi z naszego Aeroklubu… Czego on nie przeżył w świecie lotniczym i swoim prywatnym życiu! Mógłby napisać książkę! Próbowaliśmy namówić go do szkolenia nas nieopierzonych omc pilotów, trochę udało się pociągnąć go za język, w kilka minut podpowiedział nam trening na nasze pierwsze samodzielne loty termiczne … niby to proste i takie „oczywiste” ale dopiero jak już to usłyszałam ;) Wiedzę i doświadczenie ma przeogromne!

ten cień na tle tablicy to jeden z wykładowców :)  Sebastian Kawa :) ! 

Naładowałam baterie na drugą cześć zimy i na czas oczekiwania do wznowienia swojego sezonu, bo niestety do latania na fali jeszcze sporo nauki ;)


11 stycznia 2016

Sny o lataniu

Latanie śniło mi się od zawsze. Na początku tylko na chwilę zawisałam w powietrzu zbiegając po długich schodach, przeskakiwałam stopnie, potem całe biegi, piętra... Pewnego dnia zaczęłam unosić się nad uliczką po której szłam. Coraz dłużej, coraz dalej, na początku blisko ziemi, kilka centymetrów, metrów... Stawałam na krawędzi wysokich budynków, klifów, wąchałam powietrze... W końcu skoczyłam, nie było zbyt wysoko, pęd powietrza uderzył mnie w twarz. Wiatr chciał porwać ze sobą, ale ja szybko stanęłam na ziemi. Próbowałam... Wciąż nie wiedziałam jak to zrobić by latać wtedy kiedy chcę, zdarzało się to przypadkiem. Czekałam... Raz poleciałam z wiatrem, byłam wysoko tuż pod chmurami, pode mną kładły się pola, na horyzoncie rysowała się linia lasu, a za nim inny świat... ale bałam się zapuścić dalej, przed siebie... 
Pewnego dnia stałam wśród moich przyjaciół i nagle zaczęłam unosić się nad ziemią, wiedziałam jak! Przytrafiło mi się to kilka razy, czułam, że jeżeli tylko będę potrafiła przenieść ten stan umysłu na jawę, będę latać, bo wiem jak to robić! Potrafiłam unieść się nad ziemię!
Niedługo potem mój realny świat rozprysł się na tysiąc kawałków, ale przez rozbitą w drobny mak szybę wiał wiatr...  a ja zaczęłam latać, naprawdę latać…przestałam śnić...
Wciąż był jednak we mnie lęk... bałam się, że to tylko kolejny sen o lataniu, a ja zaraz usłyszę, że tylko wydawało mi się, że uczę się latać, ale tak naprawdę nigdy nie będę... nie polecę przed siebie razem z wiatrem, poza linię lasu...


Po sylwestrowych lotach rozchorowałam się od nowa, dołączyła migrena. Nie mogłam spać zapadałam jedynie w krótkie drzemki, wyrywana z nich pulsującym bólem głowy. Pozwoliłam się osaczyć wszystkim czarnym myślom...
Poskręcana, umęczona z bolącym kręgosłupem po kilku niedospanych nocach, w końcu zasnęłam kamiennym snem.
Szłam w kierunku ruin wielkiego zamku, musiał tu przejść jakiś kataklizm, wyrwane drzewa, zniszczone pola, ogrody. Ciemne niebo pokryte było ołowianymi chmurami, ciężkimi od deszczu . Kiedy wspinałam się po długich stromych schodach, zaczęłam mijać  ludzi, którzy szli  tak jak ja pod górę, do zamku. W ich oczach był tylko smutek i poczucie straty. Jednak ja widziałam coś jeszcze. Kiedy zaczynałam się im przyglądać dostrzegałam w nich ukrytą radość i dobre wydarzenia które były przed nimi.  Podeszłam do pierwszej osoby,  pięknej dziewczyny z poranionymi we wspinaczce stopami, przyglądała się swoim świeżym bliznom na nogach.  Przez chwilę wahałam się czy  się odezwać... była taka piękna... Położyłam jej rękę na ramieniu, drgnęła, spojrzała na mnie niezbyt przyjaźnie. Uśmiechnęłam się do niej: „nie przejmuj się swoimi stopami, kiedy oczekujesz dziecka”, zdumienie na jej twarzy oświetlił promień słońca. Szłam pod górę podchodząc do ludzi i mówiąc co dobrego ich czeka na końcu wspinaczki, a przez chmury zaczęły przedzierać się jasne promienie. W końcu doszłam do tarasu na szczycie. Fragmenty kamiennych balustrad chrzęściły mi pod nogami kiedy szłam do jego krawędzi. Ludzie zaczęli wołać żebym zawróciła, że tam nie ma drogi... ale ja nie zwracałam już na nich uwagi, rozpierzchły się ołowiane chmury, mokry taras zalśnił od słońca. Usłyszałam jeszcze za plecami jak ktoś powiedział "nie, nie wołaj jej, to pani wiatru i nieba"... Rozłożyłam skrzydła i uniósł mnie wiatr.  Pode mną zawirowały pola.
Zrobiłam pętlę, zawisłam nad ziemią do góry nogami na plecach, zapikowałam w dół... Ziemia zaczęła się przybliżać, wiedziałam co mam robić. Zakrążyłam pod pękatą chmurą... uniosłam się nad zamek, pod chmury, popędziłam z wiatrem w kierunku  linii lasu...

02 stycznia 2016

Na zakończenie roku ...


Koniec roku świętowałam w szybowcu :). Udało się, pomimo obrzydliwego przeziębienia które przypałętało się dwa tygodnie temu i nie chce odpuścić. Do ostatniej chwili wahałam się czy jechać, ale jak zwykle zwyciężyło serce, a nie głos rozsądku. Na miejscu, w porównaniu do ostatnich grudniowych temperatur, po prostu Syberia. Dreptałam w kółko żeby się rozgrzać, na szczęście szybko pojawił się zapowiadany gorący żurek i kiełbaski :). Loty całkiem rekreacyjne, przyjechała całkiem spora jak na specyfikę dnia ekipa, a ja miałam komplet swoich Instruktorów do wyboru. Lubię latać z nimi wszystkimi, zarówno Bocianem jak i Puchaczem, więc specjalnie się nie zastanawiałam nad kolejką do szybowca. Do czasu kiedy zobaczyłam pierwsze pętle na niebie… W głowie pojawiło mi się tysiąc myśli, na tak, na nie, na za chwilę i na innym razem. Kiedy jednak zwolniła się kolejka do Bociana i właśnie miałam do niego wsiadać… no nie wsiadłam… Kilka minut później upychałam się Jackowi do Puchacza. Próbując dopiąć się w pasach jak najmocniej, zastanawiałam się co mnie czeka, czy w ogóle mi się spodoba? Marzyłam o akrobacji od początku, ale odsuwałam taki lot w czasie,  bo bałam się reakcji mojego organizmu, mnie samej, weryfikacji tej mojej fascynacji z najbardziej namacalnie sprawdzaną rzeczywistością. Startowałam trochę rozkojarzona, walnięcie ogonem od razu przywróciło mi skupienie ( shame on you! ;) ). Przyjechałam na lotnisko z nastawieniem, że popodziwiam widoki z góry i porobię zdjęcia, bo będzie okazja… Tymczasem po wczepieniu oddałam sterowanie szybowcem w ręce Jacka i…  Nagle świat zaczął się obracać, nie pamiętam pierwszych figur, ale intensywnie niebieskie niebo, które otoczyło cały szybowiec, wirujące pola pod nogami i absolutny zachwyt…  i żal… nie mogłam uwierzyć, że kiedykolwiek nauczę się tak pilotować szybowiec… a potem przypomniało mi się jak bardzo martwiłam się czy kiedykolwiek pojmę lądowanie i znów zaczęłam się uśmiechać całą sobą. Odczuwanie zmian przeciążeń jest dziwne. Inne niż cokolwiek znałam, chociaż niewielkie przeciążenia zaliczyłam już przy zakrętach, ćwiczeniu przeciągnięć statycznych i dynamicznych i wyprowadzaniu z korkociągów. Najdziwniejsze jest uczucie, kiedy jest się całkiem do góry nogami w pętli. Mniej przyjemne przy wyprowadzaniu szybowca. Nie kręciło mi się jednak w głowie, o dziwo cały czas wiedziałam w jakiej części lotniska się znajdujemy, z fizycznej strony czułam się całkiem w porzadku, a z duchowej... och... czemu już koniec ? Mój powrót po kręgu do lądowania niewiele miał wspólnego z myśleniem, bo chwilowo nie bardzo potrafiłam myśleć... dobrze, że ten manewr ćwiczyłam tyle razy, że nie zgubiłam się nad własnym lotniskiem :) Nagle odkryłam, że w szybowcu czuję się już „u siebie”   Być może, spowodowała to dłuższa przerwa ? W drugim locie zaczęłam się już  rozglądać, starałam się śledzić ruchy sterów, ale przypominało to mniej więcej bakterię która próbuje przeskoczyć na następny etap ewolucji. :) Jacek informował mnie jaką właśnie figurę robimy, super!, niektórych nawet zapamiętałam nazwy, a niektóre nawet skojarzyłam z ruchem szybowca. Taka pętla na przykład… albo taka pętla po skosie…o  jeszcze ranwers i korek z pleców, aaaa i beczka szybka?  Zdolna bakteria ;).  Kiedy pilotowałam szybowiec już do lądowania, nagle loty po kręgu stały się takie wybitnie mało interesujące. Doszłam do wniosku że jak tylko poćwiczę to na pewno nauczę się podstawowej akrobacji. Na koniec lotnego dnia, Jacek zabrał mnie na lot po raz trzeci. To był już  absolutny czysty odlot. Cały lot pilotował Jacek, ja byłam tylko pasażerem. Hmmm, chyba przeskoczyłam jednak etap ewolucji… Ja nie chcę być już tylko pasażerem w szybowcu!!!  Latanie akrobacji  tak bardzo mnie zachwyciło, że jak to ja, zamilkłam całkiem. Od środka świeciło we mnie potężne światło, a ja tylko patrzyłam.. i całą sobą czułam radość, szczęście, zachwyt. Wtedy odkryłam, że jestem uzależniona. Nie ważne ile mi to zajmie, ja po prostu będę się tego wszystkiego uczyć! Nie wyobrażam sobie, że mogłabym nie latać akrobacji! Zabawny komentarz moich zachwytów nad pierwszymi w życiu lotami akrobacyjnymi zaowocował kolejnym komiksem :) 


Kiedy zwijaliśmy już szybowce, toczyła się przy mnie rozmowa dwóch pilotów, planujących długie przeloty, och... tak lecieć „w cały świat”. W dodatku po rozmowie, okazało się, że prawdopodobnie byłam w błędzie, myśląc całe życie, że nie mogę latać jako krótkowidz. Całkiem możliwe, że mogłam latać od samego początku! Prawdopodobnie moje przekonanie wynikało wprost z chęci zostania pilotem wojskowym, o szybowcach samych w sobie nie myślałam w takich kategoriach. Przeraziłam się! Tak niewiele brakowało żebym nigdy nie latała! Mam niesamowite szczęście, że jednak odnalazłam tą drogę!

Oprócz latania, prowadziłam listę wzlotów i próbowałam robić zdjęcia. Niestety robienie zdjęć ucierpiało najbardziej. Warunki do fotografowania bardzo trudne jak dla takiego amatora jak ja, ostre słońce i zdjęcia kiepskiej jakości. W dodatku w najpiękniejszych momentach niemiałam w ręku aparatu. W pierwszym, podczas startu, zanim szybowiec oderwał się od ziemi, zerwał się zaczep liny, a tuż przed szybowcem otworzył się na całą swoją szerokość spadochronik, który do tejże liny jest przyczepiony. Rzadki  widok, wyszłoby piękne ujęcie… Drugi moment był absolutnie obłędny! Nisko lecący szybowiec, wprost na nas, aż mi ciarki przechodzą kiedy przypominam sobie ten widok. Ale aparat leżał wtedy w aucie, kilka metrów ode mnie. Pozostało mi jedynie stać i chłonąć. Zapamiętam to do końca życia. Coś absolutnie pięknego!

Zbieranie się na start :) 



3, 2,1 i ....





widzicie ?????

oto przyszłość ! rok 2016 nadchodzi !

fikołki na niebie :)







czas wylądować bo żurek czeka...


punkt ratowniczy przeciwko zamarzaniu :)

udało mi się zapiąć pasy w szybowcu po świetach.. ale było ciężkooooo

czy jeżeli będę się trzymać tego mikrofonu to nie wypadnę ????


pomoce naukowe ?

hej hej sokoły...