31 maja 2016

Niewylatana dusza

Kompletnie nielotny weekend uratowała jedynie miła sobotnia impreza w świetnym towarzystwie. Dzięki fantastycznym ludziom z którymi mogłam się nagadać i wyśmiać za wszystkie czasy, widziałam jakiś sens w moich wysiłkach dotarcia na lotnisko. Tak, niestety, przekleństwo dalej trzyma. Po odebraniu auta od mechanika w piątek, cała w skowronkach spakowałam się w sobotę rano do Złotego i co... i wielkie nic. Dokładnie ten sam objaw i zero życia. 



Na lotnisku busz i stepy akermańskie, bo na zachodnią stronę pasa jeszcze nie dotarł kosiarz umysłów. Podziwiane z wysokości Kwadratu fajerwerki na niebie, wypłoszyły nas z polegiwania na starcie i wypatrywania termiki. Częstochowę zalało dokumentnie, my moglismy nawet rozpalić grila. Nawałnica przeszła właściwie bokiem, wystarczyło jednak, by zrezygnować ze spania w namiocie. Omineło mnie zastanawianie się czy za chwilę nie będę w porywach burzowych laszować namiotu, niestety podłoga w szybowcówce jako miejsce do spania okazała się również wyzwaniem. 




Lekko połamana i nieszczęsliwa, bo niedziela lotnie, nie okazała się lepsza, niespodziewanie wcześnie znalazłam się z powrotem w domu. Zdecydowanie należało to wykorzystać i podratować psychikę. Aparat, pies i wygodne ciuchy. Popołudnie było nasze. Idealne wyczucie czasu nam sprzyjało, bo chociaż pomrukująca burza zmarnowała nam dobre światło, to na szczęscie postanowiła poczekać, aż obfotografujemy wszystkie badyle po drodze .:)



Towarzystwo przyjaciółki i medytacje w dziwnych pozycjach z aparatem w dłoniach to dobre lekarstwo na zbolałą, niewylataną duszę...  

23 maja 2016

Malowane światłem

Kocham piękne zdjęcia. Głównie oglądać. Do robienia pięknych zdjęć jest mi daleko. Wystarcza mi kilka prostych funkcji w moim kompakcie i kitowy obiektyw. Być może powinnam jednak powiedzieć: wystarczało. 


Kilka spacerów z obeznaną z aparatem przyjaciółką Dominiką  i oto teraz wreszcie zaczynam używać, po kilku latach, kolejnych fukncji. Z instrukcją obsługi, jakoś nie było mi po drodze. Dużo łatwiej w kilku słowach usłyszeć od razu odpowiedź na pytanie JAK?, poparte konkretną potrzebą i wizją zrobienia, takiego a nie innego zdjęcia, tu i teraz. 


Efektem eksperymentów są gorsze zdjęcia, już nie takie poprawne, gotowe do pokazania, z dobranymi automatycznie ustawieniami. Ile jednak radości więcej, kiedy udaje się osiągnąć coś zbliżonego do swoich zamiarów. Czuję się jak moja roczna bratanica odnajdując kolejne dziwne pokrętełka i guziczki ... Z pewnościa jestem z  powodu tych odkryć równie szczęśliwa. 


Zacznam też dostrzegać coraz więcej ciekawych ujęć, bo w towarzystwie możemy inspirować się nawzajem. Równocześnie mając inne aparaty, obiektywy, umiejętności i zupełnie inne wizje nawet w tych samych ujęciach odkrywamy  świat w różnych odsłonach, barwach, klimatach.  



Muzyka świata malowana światłem. 




Oto wielki finał i zarazem premiera: wszystko źle, ale i tak najwspanialsze, pierwszy raz na cyfrowym aparacie całkowicie w trybie manual :) 



22 maja 2016

Czego chcieć więcej...

Czego chcieć więcej
niż latać pod chmurami
leżeć na świeżo skoszonej trawie
oddychać wiosennym zapachem kwitnących drzew i krzewów
ogrzewać się przy ogniu
i śmiać się do późnej nocy...

19 maja 2016

Najlepsza terapia świata

Dzisiaj wreszcie dotarła do mnie po perypetiach moja sportowa licencja szybowcowa :). Rok temu została wysłana na zupełnie inny adres. W przyrodzie nic jednak nie ginie i oto jest.
Od razu bardziej czuję się pilotem, chociaż przekleństwo motoryzacyjne trwa nadal i nie wiadomo czy w ogóle pojadę w weekend kręcić się pod chmurami.
Chciałabym jak najszybciej zakończyć szkolenie, zdać egzamin praktyczny i zdobyć wreszcie upragnioną licencję. Tymczasem jakaś część mnie cały czas hamuje, przystaje i woła: heeeej ściągnij cugle. No rzesz. Miałam zrobić licencję w maju, wykupić pakiet  godzinowy do lotów i wisieć przez cały sezon co najmniej 2000 m nad ziemią… Tymczasem…


Zanim zaczęłam latać miałam bardzo poukładany plan na życie i nie wierzyłam, że jest realny. Dobrze mi było z moimi marzeniami. Czasem miałam wrażenie, że bardziej żyje w świecie własnej wyobraźni niż w rzeczywistości. We własnej głowie wszystko jest łatwiejsze i takie jakie powinno być: własne przytulne gniazdko, pasje, życie… Rzeczywistość kopie po tyłku, ciągle wpadam w jakiś  armagedon. W dodatku jako „Janusz” biznesu  nie widziałam finansowych perspektyw.
Latam na szybowcach, chociaż przez całe moje życie byłam przekonana, że to absolutnie niemożliwe. Pomimo kiepskich perspektyw finansowych, pomimo problemów ze zdrowiem, braku jakiejkolwiek kondycji i ogólnego marazmu życiowego i chaosu. 
Jednak...
Latam.
Poza tym zaczynam robić rzeczy, które wydawały się nie do ogarnięcia, albo takie które wydawały się kompletnie bez sensu, bo…


Słyszę skwierczenie jerzyków za oknem, piję własnoręcznie zrobiony kompot z rabarbaru i myślę… w ilu jeszcze rzeczach okłamywałam się przez lata, że nigdy ich nie zrealizuję…
Już wiem czemu tak długo to wszystko  trwa, jak droga do Ziemi Obiecanej przez pustynię.. 
To nauka życia. Od nowa. Najlepsza terapia świata. 

17 maja 2016

Przekleństwo motoryzacyjne


Chyba potrzebny mi egzorcysta, bo ciąży na mnie jakieś motoryzacyjne przekleństwo.
Złote Cudo vol 2  po wymianie zalecanej części, nie działa dalej. Pojawił się nowy objaw, zgoła inny, co sugeruje, że zepsuło się coś jeszcze. Pocieszający jest jedynie fakt, że w przeciwieństwie do MiGa o kryptonimie Opel, w tym wypadku nikt mi nie będzie wmawiał, że auto jest sprawne, a ja mam urojenia… Przeraża mnie jednak niepewność co tam się zepsuło, czy będzie to się dało w ogóle naprawić nie wymieniając całego auta i czy znajdę mechanika, który zna się na czymś więcej niż wymianie oleju ? Przede wszystkim zaś ... czy będzie to się dało naprawić szybko, bo sezon do latania w pełni... Na nieszczęście, nasz już „rodzinny” mechanik samochodowy, prawdziwy fachowiec,  zajmuje się jedynie mechaniką i nie robi nic z elektryki.
Na razie ze złym losem walczę faszerowanymi paprykami :)

16 maja 2016

Ciemna strona ognia


Yin i Yang -  zawsze odczytywałam to jako równowagę dobra i zła.. Niedawno nawet czytałam, iż ta koncepcja stoi w opozycji do Chrześcijaństwa, ponieważ  zrównuje dobro ze złem, ukazuje siły o tej samej mocy. Tymczasem w Chrześcijaństwie to dobro czyli Bóg jest ponad wszystkim, również ponad złem, które nigdy nie dorówna dobru. Idę przed siebie z psem,  chłonąc zapach wiosny i myślę, że nie o to w tym wszystkim chodziło. Ziemia ma swój rytm, rozkwitu i usychania, wzrostu i obumierania, narodzin i śmierci. Ziarna obumierają, żeby wzrosła nowa roślina, zwierzęta umierają i staja się pokarmem dla innych zwierząt. Ma to swój sens, swój powtarzalny cykl. Nie ma zdarzeń złych ani dobrych, nie ma pożytecznych roślin i chwastów, pożytecznych zwierząt i szkodników. Wszystko do siebie pasuje, zazębia się, tworzy nierozerwalna całość w równowadze.


Jest jednak zło, prawdziwe zło, które tkwi w ludziach. Tylko człowiek niszczy dla samego niszczenia… Chociaż chce wierzyć, że nawet najgorszy człowiek nie jest wypełniony samym złem.


Tej wiosny długo unikałam spacerów w moje ukochane miejsca, pełne szumu trzcin, świegotu ptaków i rechotania żab. Całe połacie trzcinowisk, podmokłych łąk, brzegów stawów i gęstych zarośli strawił ogień.
Popioły, cisza,  puste gniazda, norki …


Powoli ten kawałek świata wraca do życia, zarasta świeżą zielenią, żaby zaczynają swoje gody, ale jeszcze upłynie długi czas zanim ptaki uwija tu sobie przytulne gniazda. Dla drzew ten czas nadejdzie dużo później. 

15 maja 2016

Przelotowiec :)

Dzisiaj niestety nie polatałam... Rano Złote Cudo vol 2 odmówiło posłuszeństwa, za późno było na pociąg, więc piękne cumulusy pooglądałam jedynie na spacerach z psem ... Zdecydowanie zza dużej odległości jak na mój gust. Ostatnio cały mój świat mam wrażenie sklada się wyłącznie z cumulusów... ewentualnie pól do lądowania. Gdzie nie pójdę, jakich pięknych zdjęć nie oglądam... liczą się tylko te dwa elementy ;) Co będzie, kiedy już nauczę się latać ? :) 
Żeby mi nie było tak bardzo przykro, że nie jestem na lotnisku, odwiedził mnie prawdziwy przelotowiec. Od razu było widać kto zacz. Spokojny, opanowany, zaobrączkowany na obie nogi, kompletnie nic nie robił sobie z mojej obecności. Miał przerwę na krótką drzemkę na trasie. Dostał wodę, trochę ziarna... ale nie skorzystał :) Mam nadzieję, że szczęśliwie wróci do domu. 




08 maja 2016

Życie jest piękne kiedy lata się na szybowcach !!!!

Ponieważ mój Instruktor miał mieć wykłady na nowym kursie, plany były takie bardziej kręgowe: trochę awaryjnych, trochę różnych lądowań, może korki jak się uda zdążyć.
Na miejscu okazało się, że jednak nie ma wykładów, więc razem z resztą „termicznych uczniów” zaczęliśmy się uśmiechać do cumulusów  :). Nie tylko my, z nami cała ekipa pilotów szykujących się na przeloty, więc na Kwadracie prawie wszystkie szybowce, a w hangarze echo :). Tak ma być :). Przy okazji popodziwiałam nowy szybowiec kolegi - kupił bardzo ładnego Juniora :). Na Kwadracie kocyk, „podstawówka” lata, a reszta szwenda się, plotkuje i czeka, intensywnie spoglądając na niebo ;). Wreszcie są! Pierwszy niemrawy cumulusik został przywitany z entuzjazmem. Po nim kolejne, ale mamy chyba jakiś nadajnik rozpędzający Cu kilometr przed lotniskiem, bo wszystkie chmury leciały bokami, albo po południowej albo po północnej stronie z dala od lotniska, a nad nami czysty błękit :P . W końcu ruszyło się pozytywnie, wypuściliśmy jednostery i przyszedł czas na naszą termikę.
Pierwszy lot, komin zassał mnie na windzie w trakcie holu, a potem zero. Drugi, za późno przeszłam na strome wznoszenie, za płasko szłam i mieliśmy tylko 350 m po wczepieniu... Coś tam próbował Instruktor wyrzeźbić, bo na moje umiejętności to było ciężko liczyć, ale nic nie chciało nas zabrać, za to wpadliśmy w duszenia minus 3 i powyżej, wysokość topniała nam w oczach, lądowaliśmy z zakrętu 180, jakieś 200 metrów wcześniej niż zwykle, a  i tak wysokości brakło na dolecenie do Kwadratu i pacnęliśmy w trawie daleko przed znakami.
Za to trzeci lot startowaliśmy z dłuższej liny, ja się skoncentrowałam na walczeniu o wysokość, wyczepiliśmy się na 550 m i od razu wlecieliśmy w komin :). Oj tak, to tygryski lubią najbardziej. Na początku zbieraliśmy wyżebrane metry, bo noszenie było takie sobie, żeby się tylko nazywało, przedmuchało nas na zawietrzną, bo po wschodniej stronie lotniska niebo znów robiło się czyste, na szczęście za lotniskiem po zachodniej stronie żyły jeszcze całkiem fajne cumulusy i wreszcie było się na czym wykręcić. Potrenowałam centrowanie kominów i kręcenie, na razie lewoskrętnie, niestety jak tylko próbowałam założyć w prawo, to działa się katastrofa, a nie bardzo były takie pewne warunki żeby sobie odpuszczać dobre kominy :). Odwiewało nas cały czas od lotniska, puchate Cu zaczęły się rozpadać, dokręciliśmy się do 1400m nad Kłobuckiem, niby niedaleko 16 km od lotniska, ale pod wiatr, dosyć spory w dodatku  i słyszę Instruktora, wiesz, co, mam złe skojarzenie, kiedyś stad przy podobnych warunkach i wysokości nie doleciałem do pasa … więc może zawracaj :). Zawróciłam i co ? i od razu minus 3,  a przed nami wielki błękit  ... aaaaaa…. Zrobił się tysiąc do lotniska daleko,  „ no ja już wybrałem pole”, zapytałam które, rzeczywiście całkiem przyzwoite, z jakąś kiełkującą uprawą, lądowanie w osi wiatru :). Na własnej skórze przetestowałam opowieści doświadczonych szybowników, że czasem pole wybiera się i na 1000 metrów :). Pogoniłam szybowiec, bo ciągnęło nas w dół bardzo, na szczęście po drodze ładnie zaczęła pracować termika bezchmurna i na niej w spokojnych kominach na plus 2 nadrabialiśmy wysokość. Polecieliśmy bokiem nieco nad Częstochowę, zrobiło się całkiem przyjemnie, spotkaliśmy Juniora, trochę za nim polecieliśmy, przed nami kręciły w fajnym kominie dwa szybowce, właśnie planowaliśmy się dołączyć… Niestety pierwszy w sezonie długi lot, moje wachlowanie maską po horyzoncie w krążeniu i chyba też fakt że nie otwarłam okienka, nie zabrałam wody.. a i śniadanie takie sobie chyba za małe było i z pustym żołądkiem startowałam…  koniec końców poczułam się bardzo źle. W żołądku czysty ogień, sztywny kark, głowa jak bańka.. Przeprosiłam Larsona, ale nie byłam w stanie dalej latać.  Stanął mi przed oczami wypadek sprzed paru dni w Lisich, gdzie dziewczyna zemdlała na 150 metrach przy podejściu do pola, wpadła w kora, ocknęła się na ziemi... na szczęście wyszła z tego, chociaż czeka ją rehabilitacja po złamanym kręgu… Postanowiłam nie udawać strasznie twardej, zawróciliśmy do lotniska. Moje serce nie płakało, ono wyło i darło się wniebogłosy, kiedy schodziłam z 1300 na hamulcach do lądowania z prostej. Bocianowi wył wiatr na skrzydłach i tak w tym wspólnym wyciu i szlochach wracałam na lotnisko. Przy każdym szarpnięciu szybowca w górę przez termikę bolało bardziej, a że tyrpało bardzo, to bezustannie zastanawiałam się czy jednak może dam radę ? Spokojnie moglibyśmy latać jeszcze kolejna godzinę, a może i dłużej ? Instruktor mnie odciążył, wylądował za mnie, za co byłam mu ogromnie wdzięczna. Na ziemi otwarłam kabinę, świeży zimny powiew powietrza od razu pomógł, ale swoje musiałam jeszcze na Kwadracie odsiedzieć. Tak już mam w tym szkoleniu, że przerabiam chyba wszystkie trudne sytuacje i możliwe błędy. Prawdę mówiąc jestem z tego zadowolona. Dawno przekroczyłam minimum 15 h które teraz wymagane jest do licencji, cyferki na koncie topnieją jak wysokość w silnym duszeniu, ale doświadczenie które zbieram od Instruktorów nie ma ceny.
Trochę odsiedziałam na Kwadracie,  z przyjemnością pooglądałam sobie treningi akrobatów do Mistrzostw Polski, które maja być pod koniec maja, na starcie same kochane szybowce, Swift, Fox, Jantar acro  mrmrmrmr, zjadłam obiad i wcisnęłam się z powrotem do kolejki do latania :))). Wieczorem powietrze jak masełko, pierwszy awaryjny do treningu, pod 180 metrów, dwa zakręty, trzeba było lądować krócej, właściwie drugi zakręt wypadł mi nawet przed kwadratem, wiec zatrzymałam się po dobiegu, no może nie w połowie lotniska, ale na pewno na mocno skróconym starcie :). Od razu opowiadam Instruktorowi, że właśnie taką sytuacje miał na egzaminie kolega, startowali w poprzek lotniska na 150 metrów i od razu lądowanie z tylnym wiatrem na betonowym pasie i mówię, że to dla mnie strasznie trudna sytuacja … Na co zadowolony Larson – no to tak robimy! No jak latam płasko za wyciągarką i zwykle za mały kąt wznoszenia  mam, tak teraz normalnie się sprężyłam i na wczepieniu całe czyściutkie 210 hahaha… Zrobiłam więc pełny dwuzakrętowy krąg i lądowałam przy hangarze, bo już pakowaliśmy szybowce po lotach :). Na podejściu jeszcze z uwagą na ekipę filmową i paralotnię…  Szczęśliwa i w skowronkach pakowałam się do domu… Cudowny lotny dzień ! Życie jest piękne kiedy lata się na szybowcach !!!!

Moja kumpela na samodzielnej termice :



piekności na starcie ... Swift



i Jantar Acro, na którym w Mistrzostwach będzie statował Michał, z którym latałam Foxem :) 

01 maja 2016

once again

Taki angielski tytuł wpisu, bo głównie z tym kojarzy mi się mój powrót do regularnego latania po pół roku przerwy... Od razu zaczęłam od wysokiego konia, bo z porywistym bocznym wiatrem. Nie bardzo umiem ze zwykłym bocznym wiatrem, a co dopiero z porywistym :P . Nie to że lot po prostej, ale w zakrętach miotało mną bez składu i ładu, a podejście do lądowania było tragedią w 3 aktach. Akt pierwszy wyjście z czwartego zakrętu pod tytułem „w  poszukiwaniu prostej do lotniska”. Akt drugi mam za mało rąk i nóg,  a szybowiec ma dwa skrzydła i chodzi o to z tej drugiej prawej :) . Akt trzeci, jeżeli dotarłam do początku lotniska, przy przyziemieniu nie urwałam podwozia i zatrzymałam się przed wyciągarką to nazwijmy to sukcesem. Jeszcze to pojawiające się straszne pytanie w mózgu po poleceniu Instruktora, by poprawić budowę kręgu … „ ale co to jest krąg ????”
No dobra trochę przesadzam. Ale tylko trochę. Hahaha.


Pół tygodnia  szlochałam po nocach w poduszkę, że jestem debilem szybowcowym i nigdy nie nauczę się latać. Drugie pół analizowałam każdy kawałek tych moich lotów w szczegółach, wypisałam sobie wszystkie błędy, a w następny lotny weekend  skonfrontowałam swoje wnioski z Instruktorem i powoli zaczęły mi się wydeptywać od nowa prawidłowe ścieżki w mózgu.  
Możliwe, że poddałabym się jakiś milion razy już… ale kiedy wpadam prosto w komin 3 m/s, zakładam i czuje jak winda niesie mnie do góry... to zapominam, że nie umiem latać :)
W dodatku  dostałam filmik z lotu Foxem… oglądam go wciąż… nie wrócić już na lotnisko? Nie latać akrobacji…???? To niemożliwe…
Miłość jest ślepa… a ja kocham latanie nad życie…
czas wsiąść do szybowca…