Tydzień zaczęłam wyjątkowo upartą migreną, a potem szaleństwem nadrabiania kilku dni przerwy. Kładłam się o pierwszej w nocy, wstawałam o czwartej rano, telefony się urywały, skrzynka mailowa zapchana.. Kiedy w piątek wszystko wreszcie zamilkło z dziką przyjemnością wyrwałam się na wieś z rodzicami.
Od razu, chociaż upał panował nieziemski, rzuciliśmy się w wir pracy. Ja konkretnie w celu odreagowania stresów i psychicznego zmęczenia rzuciłam sie z sekatorem do mordowania wszędobylskich siewek. Nie mam nic przeciwko drzewom, wręcz przeciwnie, ale z 10 patyków na metrze kwadratowym nic nie będzie, więc robiłam przecinkę. Strój oczywiście stosowny: w tym upale obowiązkowy kapelusz, przewiewna bawełniana bluzka z długim rękawem i bawełniane rybaczki, żeby zanadto się nie poharatać, a juz na pewno nie spalić :). Dzięki kapeluszowi myślę, że mogę trafić na pierwsze strony szafiarskich stron hahaha – taki żarcik ;)
Ja zdobywałam sprawność drwala, tymczasem reszta rodziny upiększała otocznie, pocąc się równie niemiłosiernie. Studnia zyskała piękne nowe żerdki, ganek na wejściu ślicznie ułożoną chodnikowa podłogę, a hitem stał sie płotek. Zmotywowani webinarem o zieleni, przygotowujemy grunt pod przyszły mini ogródek :). W tym roku rosną nam już dynie :D.
Rozwiesiliśmy też pościel na słońce i dywany na nowiutkim trzepaku :D.
Wśród tej pracy nie brakło sjesty. W najgorszy upał pochowaliśmy się w domku, w przyjemnym chłodzie.