29 grudnia 2009

Kiedy podążasz za pragnieniem serca wszystko zaczyna się układać

Ten rok kończy się dla mnie magicznie. Co prawda do Sylwestra jeszcze dwa dni, ale czuję to w kościach. Cudowne magiczne święta z lepieniem pierogów przed Wigilia ( ja zwykle pracuje i omijają mnie te przygotowania ), wspólna uroczysta, radosna kolacja ( po wielu latach w większym gronie rodzinnym ). To rok w którym zadziało się dużo ważnych rzeczy w moim życiu, chociaż z zewnątrz niekoniecznie wyglądają spektakularnie. Nie o widowiskowość zdarzeń jednak chodzi. Poznałam siebie lepiej, bo odważyłam się spojrzeć na siebie w całokształcie, bez unikania rzeczy trudnych, pomyłek i błędów. Okazało się, że mogę siebie taką lubić - nieidealna, z niejedną rysą na charakterze i urodzie.. ale właśnie przez to prawdziwą.
To przyznawanie się wreszcie do siebie, taką jaką jestem wyrwało mnie z zamkniętego kręgu, gdzie dreptałam w miejscu. Moi starzy, dobrzy, kochani przyjaciele i wszyscy cudowni, nowo poznani i ten blog, dzięki któremu poznałam również Was, pomagają mi się otwierać i przestać się wreszcie bać być sobą :).
Za namową przyjaciółki, zgłosiłam mój blog do bloga roku. Jest wiele cudownych blogów, które zasługują na pierwsze miejsce - dla mnie to zgłoszenie to powiedzenie całemu światu - TAKA JESTEM . Odważyłam się to powiedzieć głośno!
Jeszcze niedawno patrząc wstecz na ostatnie lata, miałam wrażenie, że gdzieś mi uciekły, że zmarnowałam ten czas. Teraz wiem, że tak nie jest.

Zaczynałam ten blog ze słowami: "czasem aby odnaleźć, trzeba stracić.
Odnalazłam siebie :D! Te poszukiwania były tego warte.
Dziś dedykuje sobie i Wam :
Kiedy podąża się za pragnieniem serca wszystko zaczyna się układać.

Życzę Wam magicznego Nowego Roku

18 grudnia 2009

Ja chcę do domu :)

Gdyby mój pies umiał mówić, to pewnie by w ten sposób marudził moim rodzicom. Ale i bez daru wymowy dał do zrozumienia, że moja nieobecność w jego życiu i jego w naszym mieszkaniu trwa już skandalicznie długo ( czyli cały tydzień ). Ze względu na mój pobyt w klinice i rekonwalescencje zamieszkał na ten czas u moich rodziców ( u których spędza zresztą dzień kiedy jestem w pracy ), głównie po to aby ułatwić jego spacery, bo bieganie wcześnie rano do mnie żeby pomoc mi wyprowadzić psa byłoby bardziej uciążliwe niż wyprowadzanie go prosto z własnego domu. Wczoraj zrobił strajk - przestał jeść położył się i nie chciał się bawić ( nie żeby skąd w ogóle powodem było przekarmienie jakimiś smaczkami i fakt ze pies czasem tez chce odpocząć ;) ) dzisiaj powtórka z rozrywki i dobrze wytresowani przez mojego psa rodzice przyprowadzili chłopaka do mnie :) Żegnajcie czyste dywany, podłogo niewymagającą sprzątania i pościeli bez psich łap :)Możliwe ze jestem nienormalna , ale jakoś to mnie bardzo nie martwi :)))) Tylko koty mruczą pod nosem ... "a ten znowu tutaj?"

14 grudnia 2009

Dziennikarka - to brzmi dumnie

Stało się i jestem z siebie dumna. Oczywiście ktoś może powiedzieć że to taka mała bzdurka i nic, w końcu mojego nazwiska nie znają masy - ale dla mnie to olbrzymi krok. Zostałam współpracowniczką portalu Kobieta Puszysta!
http://www.kobietapuszysta.pl/redakcja/dagmara-krawiec
Właśnie "leżą" mi na tapecie dwie recenzje, które jeszcze muszę dopracować - bo jak tak oficjalne to mam tremę ;)
Przypomina mi się zdarzenie , kiedy byłam małą dziewczynką w podstawówce.
Mieliśmy przygotować "album" o tym kim chcielibyśmy być w przyszłości. Ja jak zwykle zawaliłam i robiłam coś na ostatnia chwile... o architekturze nie miałam nic a nic i wtedy głęboko przemyślawszy sprawę kim jeszcze chciałabym być zrobiłam album "DZIENIKARZ" - pisownia oryginalna ;) Za ten brak "N" dostałam niezłą bure.. ale nie to spowodowało odrzucenie mojej pracy. Pani nie spodobała się nieodpowiednia postawa i indywidualność. W tamtych czasach dziennikarze chyba nie mieli dobrej punktacji. Zaliczyłam prace dopiero kiedy koleżanka pomogła mi przygotować głupiutki album - "MODELKA" . Nie powstrzymało mnie to jednak od marzeń o architekturze i od pisania. Czytania tonami książek również :) Kiedyś za spóźnialstwo dostałam karę - miałam przychodzić pół godziny przed lekcjami i czekać na nie w bibliotece... zgadnijcie co... no właśnie, spóźniałam się skandalicznie jeszcze bardziej. Zaczytana między półkami zapominałam o lekcjach i o dzwonku .. :)))))
Trochę mojej "twórczości" na blogu Łabędzi puch - w linkach z prawej strony :)
Postaram się wrzucić tam również coś nowego :).
Długo się czaiłam, że może nie wypada, może nie powinnam, może...
Na moim pierwszym Progresteronie, prowadząca terapeutka zapytała mnie - dlaczego skoro jesteś wilkiem - udajesz owcę?.
To pytanie mnie zaskoczyło. Jak to - przecież ludzie wola owce niż wilki? i wypada być raczej owca, no i taki marny ze mnie wilk...
Teraz rozumiem - że przede wszystkim wypada być sobą :)
Lepiej być marnym, prawdziwym wilkiem , niż wypasiona fałszywą owcą :)
Zapraszam do czytania na Puszystej - portalu dla kobiet - nie tylko tych puszystych :). Publikują mnie jako Sarenzir - lub pod moim nazwiskiem - Dagmara Krawiec :)
Teraz czas wziąć w karby własną dysleksję i odkurzyć zasady pisowni i gramatyki :)
Najbardziej dają mi w kość "ogonki". Przyzwyczaiłam się do netu kiedy jeszcze ciężko było z polskimi znakami, nauczyłam się pisać bez "alt" -czyli bez polskich znaków, i potem wyłapać te wszystkie kropeczki i ogonki - dla mnie -maskara :) Niestety programy sprawdzające pisownie nie zawsze odnajdują wszystkie błędy :)

12 grudnia 2009

Dłuuugiiieee L4

Okazuje się ze na L4 będę już do końca roku. Trochę dla mnie to dziwne, bezpośrednio po kontuzji, czułam się i chodziłam dużo gorzej a L4 nikt mi nawet nie zaproponował >:-[. Faktem jest jednak ze w pracy bym nie dała rady teraz wysiedzieć jeszcze i że bardzo się z tej przerwy ciesze :) Niestety w domu jakiejś wielkiej aktywności nie mogę też przejawiać - spacery nie bo za daleko, do czytania nic nowego , cośkolwiek w domu - trochę mi jeszcze ciężko, bo chodzić chodzę, ale jeszcze nie bardzo z obciążaniem nogi wiec pozostaje przysiąść czasem przy komputerze, -czasem bo za długo tez nie daje rady :) 

10 grudnia 2009

Oczekiwanie, czyli smoczyca w szpitalu


Dziękuję za kciuki !
Jestem już w domu - bardzo zadowolona ze to już za mną. Cieszę się, że wybralam akurat tą klinikę - biorąc pod uwagę ze dostaję histerii na samo słowo "strzykawka" to naprawdę cudowne jeśli opiekują się człowiekiem uśmiechnięci i pełni zrozumienia inni ludzie :)
Najprzykrzejsze ze wszystkiego okazało się o dziwo -leczenie już po zabiegu , na sam zabieg dostałam - ku mojej ogromnej uldze- środki na uspokojenie i to był po prostu pikuś :)))) Wszystko czego się bałam stało się dla mnie totalnie niezauważalne , chociaż wiedziałam co się ze mną dzieje. Po zabiegu o dziwo, również bardzo szybko doszłam do siebie i mogłam wstać :) Niech żyje postęp w medycynie :) Jasne ze wole metody naturalne, ale czasem niestety interwencja medyczna jest konieczna, wiec dobrze ze jest coraz lepiej i coraz mniej inwazyjnie.
Wracam do zdrowia i nie przesadzę ze najbardziej ozdrawiające od wszelkich środków były słowa lekarza który mnie operował - "wszystko jest w porządku, nie było komplikacji, może Pani normalnie chodzić" . Po jego wizycie dostałam +1000 do siły i energii :)))
W domu najbardziej się obawiałam zastrzyków które muszę jeszcze brać przez kilka dni- okazało się jednak że mój tato robi te zastrzyki lepiej niż przytłaczającą większość pielęgniarek :)))
Wiem , że poradziłabym sobie sama- gdyby nie było innego wyjścia, ale milo jest mieć rodzinę do opieki :)))) Kolejna lekcja od życia - jeśli można to czasem warto się wyluzować i zaufać innym.
Część dowcipna :)):
Oto mój balkon który miał mi być zielona pociecha kiedy myślałam ze mój zabieg będzie w lipcu :)))
Balkon na zimę- czyli wesoła stajenka :)))


ps. okazało się że moje kolano nie jest aż tak zniszczone jak się obawiałam i automatycznie było przy nim mniej pracy co pociągnęło za sobą niższą cenę zabiegu:)
Dzięki temu jak się wygrzebię już z rehabilitacji - mogę pomyśleć o aparacie!!! :))))

06 grudnia 2009

6 grudnia - mikołajkowy prezent - Smoki

Nigdy nie wierzyłam w Mikołaja, zawsze wiedziałam ze prezenty daje się na pamiątkę pewnego biskupa :) Za to zawsze wierzyłam ze istnieją SMOKI. :))))
Dzisiaj z okazji rocznicy ku czci pewnego (równie legendarnego) duchownego, odkryłam film z 2004 r (ekhm ;)) dokumentalny "Smoki. Urzeczywistniona fantazja."
Znalazłam go również w częściach na YouTube.
z okazji 6 grudnia polecam wszystkim, którym smoki nie są obojętne :)
cześć pierwsza (pozostałe łatwo znaleźć)



Smok oznacza siłę i energię.
W najbliższych dniach wiara w Smoczą siłę będzie mi bardzo przydatna.
Jutro jadę do kliniki na długo oczekiwaną artroskopię, szycie łękotki i być może rekonstrukcje więzadeł .
Trzymajcie kciuki.

pozdrowienia
Smoczyca Sarenzir

30 listopada 2009

Odczarowana

Dostałam kolejny dowód na to, że nie musi być wszystko zaplanowane z góry i dopięte na ostatni guzik żeby się stawało. :)
Do późna w nocy razem z moja przyjaciółką i jej mama, snułyśmy zwierzenia, plany, marzenia i kobiece czary, w kuchni pełnej zapachów, gotowania i pieczenia.
To mój najbardziej magiczny wieczór andrzejkowy, kiedy przyjaźń otula uśmiechem, leczy i przegania wszystkie smutki.

11 listopada 2009

Dziś są moje urodziny :)

Dokładnie 36 lat temu o godzinie 21.0 przyszłam na świat :)
Z okazji rocznicy urodzin życzę sobie: zdrowia i wyjścia na prostą z kolanem, poukładania spraw i siebie i witaminy M czyli Miłości, Mężczyzny i Marzeń:)
W tym roku nie urządzam urodzin - nie lubię parzystych rocznic i jakoś teraz całe siły koncentruję żeby nie paść ze strachu przed artroskopią :)
Ponieważ ten dzień jest dla mnie ważny z tej okazji chciałabym wyściskać wszystkich moich przyjaciół.
Kochani - bez Was ten świat byłby kompletnie bez sensu, z Wami wszystkie radości są wielkie jak wszechświat, a smutki i problemy tak małe, że niegodne uwagi. Dziękuję że jesteście, że mogę cieszyć się Waszą przyjaźnią i że lubicie mnie taką jaką jestem :D
A to niespodzianka - chociaż nie planowałam w tym roku i tak miałam świeczki do zdmuchnięcia - 12 na każdy miesiąc roku i 13 na szczęście :)

Beatko to najlepszy urodzinowy happening, zgodnie z zasadą synchroniczności.. widać nie trzeba wszystkiego planować aż do miejsca na cmentarzu, żeby być szczęśliwym i poczuć się bezpiecznym :)

a te rozbiegane światełka na zdjęciu - to są właśnie te marzenia-życzenia które się
materializują :D

09 listopada 2009

Zwierzak korporacyjny


Kiedy kilka lat temu przyjmowano mnie do pracy w korporacji czułam, że to jest moje miejsce, nie ciągnęła mnie myśl o własnej działalności, małych kameralnych firmach ( w takich już pracowałam ). Chciałam być korporacyjnym zwierzakiem.
Korporacja od razu kojarzy się z wyścigiem szczurów, mordowaniem indywidualności i złem najgorszym .. ale ma też swoje zalety.
To tutaj poznałam fantastycznych ludzi, niektórzy już ze mną nie pracują, ale nadal mamy ze sobą kontakt. Marchewką są większe projekty, a cukierkami na pewno są wszelakie wyjazdy – jeśli ktoś je lubi. Ja lubię - od czasu do czasu, uwielbiam zaszaleć, pojechać na szkolenie do hotelu, na który mnie normalnie nie stać, wejść do SPA gdzie „ą” i „ ę” , gadać do rana i tańczyć. No właśnie tańczyć …
Ostatnio „załapałam się” na wyjazd szkoleniowy dla Projektantów Instalacji Sanitarnych – o dziwo więcej z niego wyniosłam niż „Instalatorzy”, bo dla nich większość rzeczy była oczywista, a dla mnie to przydatna do projektowania wiedza.
Nie, nie skusił mnie nocleg w hotelu przy sporej stadninie koni ;) O tym, że w powietrzu pachnie końmi zorientowałam się już na miejscu – a dla mnie to jeden z najbardziej ubóstwianych zapachów.:)
Najbardziej skusiła mnie możliwość porozmawiania z dobrymi znajomymi z pracy, bo na co dzień, pomimo że siedzimy ze sobą przez 8h/ dobę, nie bardzo jest na to czas.
Okazja była i było cudownie, chociaż przekonana byłam, że spać pójdę wcześnie, bawiłam się do rana. Najpiękniejsze jednak było to że .. tańczyłam….! No jasne, z przerwami, bo kolano dawało o sobie znać, ale jednak! Nie były to też moje zwykłe szaleństwa parkietowe z totalnym odjechaniem, bo cały czas musiałam pamiętać, że kolanko mi się w niektóre strony wygina bardziej, a w niektóre wręcz przeciwnie ;)
Nawet wygraliśmy jeden z konkursów – w ustawianiu wieży z polan na ognisko … oczywiście do końca życia będę utrzymywać, że to dlatego że w naszej drużynie był jeden architekt ( czyli ja ) hahaha .
Najbardziej niezapomniany będzie dla mnie jednak walc angielski, który zatańczyłam z kolega o 3 nad ranem.
Był to też czas, okazało się pożegnań, bo korporacja ma tą swoja „ciemna stronę mocy” i po naszym przyjeździe, pod koniec miesiąca posypały się zwolnienia...
Dziś czytałam zaległą pocztę, po tym jak zmogło mnie choróbsko i nie było mnie w pracy.
Przywitał mnie motywacyjny list o tym, że u nas już jest wspaniale, że w tym składzie już przetrwamy i w ogóle jest fantastycznie i już !
Skojarzyło mi się z Piersem Anthonym i jednym z jego opisów w cyklu o świecie Xanth. Bohaterowie spotykają nimfy i faunów, regularnie atakowanych i zabijanych, jednak te leśne stworzenia miały niepokalaną pamięć i zaraz po ataku zapominały o nim i szczęśliwie bawiły się dalej.
To już kolejny tak oratorsko –literacki występ z tym samym przesłaniem po kolejnych zwolnieniach.
Czy ja się boję ? Nikt nie chce być zmuszony do nagłego poszukiwania pracy , zwłaszcza jeśli ma w perspektywie spłacanie kredytu..
Niedawno naszły mnie jednak takie refleksje:

Stanęłam na chwilę ze szklanką świeżo zaparzonych ziółek przy biurku udającym stół jadalny, chłonąc spokój jesiennego nieba zza okna. Gwar biura nagle stal mi się obcy.
Lata temu gdy czytałam "Lesia" Chmielewskiej, jasno miałam już wytyczone swoje marzenia o byciu architektem, pracującym w wielkim biurze. Świat okazał się dokładnie taki, jaki sobie wyobrażałam. Zgiełk dnia codziennego, bieganina po urzędach, pozorna walka z przepisami, chęciami Inwestora i własną estetyka, przeplatana śmiesznymi sytuacjami, szybko chwytanymi przez nasze poczucie humoru, dowcipami, przekomarzaniem. Problemy i radości ubarwiały codzienność. Po pracy uroki dużego miasta, kino, teatr, basen, zajęcia z tańca i sztuk walki, spotkania z przyjaciółmi w barwnych kawiarenkach i pizzeriach.
Siadałam rano przed monitorem pełna radości i pewności, że jestem na swoim miejscu, zasypiałam z poczuciem spełnienia.
Teraz gapię się przez okno i zastanawiam się co ja tutaj robię?
Trzymam w ręku ofertę pracy w większym, lepszym biurze, z lepsza architekturą do projektowania, za lepsze pieniądze, które może w końcu pozwolą budować mi mój dom i nie potrafię się zdecydować by kliknąć „wyślij” na mailu z moją aplikacją.
Ludzie podniesionymi głosami dyskutują o projektach, zaczynam dostrzegać bezsensowność działań w wielkiej korporacji, głupie decyzje…
Wydaje mi się, że ratuje mnie widok za oknem, barwne stare miasto u stóp wieżowca i zaczynam rozumieć że mój wzrok ucieka poza nie, na horyzont pełen zielonych, zalesionych wzgórz. Moje myśli zaczynają błądzić w czasach dzieciństwa, gdy zagubiona w puszczy nad leśnym jeziorem, marzyłam aby kiedyś tam wrócić i zostać. Żyć w małej chatce, zbierać chrust, grzyby, jagody, mieć własny ogród, kury i kozę. Wracam do miasta, bo wśród myśli z dzieciństwa były tez wspaniałe budynki i wielka architektura.
Kocham swój zawód, ale nie chcę już produkować kolejnych blaszanych pudełek wg krojonych kosztów przerzucanych na przyszłe zyski, widzimisię szefów projektów, kryjących brak kompetencji lizodupstwem inwestorskim. Dosyć mam bycia przedmiotem, do spełniania premii dyrektorskich i wypraw żeglarskich na luksusowych jachtach z których dosyłane regularne wiadomości pouczają mnie o etyce firmy i pozwoleniu na nadgodziny ku chwale logo widniejącego na drzwiach mojego biura.
Nie pocieszam się wizja pracowni idealnej, bo czuje, że nawet nie chce jej już szukać.
Przystanęłam przy drodze, rozczochrałam włosy, mail z aplikacja wyładował w koszu. Nie wiem jeszcze gdzie serce pociągnie moje stopy, ale wiem której z dróg na pewno nie wybiorę.

04 listopada 2009

Zanim bedzie ponuro :)

Fotki z jesiennego Niebieskiego Domku- kiepska jakość zdjęć z komórki daje tym razem efekt malarski :)

"Znaleźliśmy" inna drogę do nas- droga już dawno była oczywiście, ale postanowiliśmy ja przetestować, jest rewelacyjna, pytanie czy jest to oficjalna droga ( zaś muszę jechać do urzędu ) no i co zrobić z miłą niespodzianką w postaci bagna przecinającego ja tuż przed nasza działką :)
Na 20 metrach szerokości stoi woda -czysta jak kryształ ale ma 30 cm głębokości i pod spodem jest muł:)
Terenówka przejedzie - opel nie :) z racji posiadania tego drugiego kombinuje, bo generalnie gra jest warta świeczki.
Wymyśliłam podkłady kolejowe - woda swobodnie będzie przepływać a my będziemy mieć utwardzony teren, ale brat mówi, że podkłady zgniją a te "zużyte " będą zatruwać środowisko.. i znów nie wiem co wymyślić...
Żadnych mostków nie mogę nielegalnie stawiać, żwir ? chyba by trzeba tonę i boje się że wyjeździ się jednak... bo czasem jadą tam traktory i quady..

Na razie pozostaję więc przy zachwytach jesiennych :)

31 października 2009

Dziady -inaczej

Zaduszki to chyba święto całego świata, wszędzie kult przodków odgrywał ( i chyba nadal odgrywa ) wielka role, u nas zawsze raczej tak w zamyśleniu.
Wg naszych tradycji karmiło się swoich zmarłych , zostawiając im jedzenie, paląc ogień, żeby mogli się ogrzać, nie można też było wielu rzeczy robić tego dnia, aby żaden przodek nie poczuł się znieważony, bo groziło to poważnymi konsekwencjami :)
Dzisiaj z tego wszystkiego zostało nam szaleństwo palenia zniczy i przyozdabiania grobów. Czyste pogaństwo, a może właśnie nie, tylko nasza pierwotna religijność, która chrześcijaństwo wchłonęła i zaadoptowała do swoich wierzeń ?
Kilka lat temu kiedy zaczynałam swoją przygodę w Będzińskim Bractwie Rycerskim , chcieliśmy inaczej - nie z szaleństwem dyniowo-cukierkowym i nie pochmurnie i smętnie.
Napisałam i wyreżyserowałam małe przedstawienie "Dziady" o duchach będzińskich ..
Działo się oj działo , do historii przeszedł mój szept echem rozlegający się po okolicy "gdzie ty kur...leziesz nie tędy!!! " bo oczywiście reżyserem byłam zaangażowanym, czasu na próby było niewiele, a że przy okazji grałam jedną z głównych ról, miotałam się jak prawdziwa wiedźma wokół zamku :)


W takich sprawach czuje się jak ryba w wodzie, uwielbiam rożne takie happeningi, jasełka, przedstawienia..uczestniczyłam w wielu - od dziecka. Ostatnio jakoś nie mam okazji i brakuje mi czasem tego .. ale tych sroczych ogonów* namnożyło się już tyle w moim życiu, że naprawdę, czasem muszę wybrać.. :)

*patrz mój profil ;)
zdjęcia z domowych zasobów autorstwa znajomych z bractwa 

14 października 2009

Jesienny spokój duszy


Lubię jesień . Większość popuka się głowę, ale ja naprawdę lubię jesień.
Kojarzy mi się ze spokojem , bezpieczeństwem, ciszą, właściwie z wszystkim co najmilsze.
Jesienią zawsze się zakochuje. Jesienią zawsze mam najwięcej energii i najlepiej snuje mi się plany . Realizuje też . Dzisiaj wstałam i lało . Deszcz to zbyt łagodne określenie tego co było za oknem . Wyszłam z psem i snułam się alejką w porywach ostrego wiatru, opatulona kurtką. Szłam i myślałam – kocham jesień . Szkoda mi tylko ze zamiast do ciepłego mieszkania z gorącą herbata wsiadłam do auta , bo czas był do pracy . Cały dzień deszcz nie ustawał a w miarę końca dnia wraz z obniżaniem się temperatury przemieniał w śnieg z deszczem .
Kiedy wychodziłam pracy było już całkiem śnieżnie.
Kontrast jeszcze zielonych trawników ( od razu widać gdzie idą sieci ciepłownicze – najlepszy okres do inwentaryzacji ;) ) , pełnoliściastych drzew i białego, mokrego śniegu dla mnie wygląda wspaniale . Na pewno nie jest łatwo w takiej złej pogodzie kiedy zalewa domy bo wiatr cofa wodę , czy zrywa kable i nie ma prądu – ale nie jest to cecha wyłączna dla jesieni. . Dla mnie jesień to i tak najpiękniejsza pora roku.
tak było rano:

a tak już wieczorem :)

a tak wyglądał mój powrót z pracy :

Mam stare pióra do wycieraczek w aucie- katastrofa, muszę kupić nowy komplet..
Przy okazji przemoczonych butów, przypomniały mi sie te śliczne kwieciste kalosze w sklepie internetowym których nie kupiłam. Pocieszające jest to że takich butów absolutnie nie mogę kupować via intenret, bo mam wysokie podbicie i nie wszystkie jestem w stanie załozyć..

Zdjęcia kiepskie i raczej długo kiepskie pozostaną.. moje plany o kupnie nowego aparatu niestety musza poczekać na realizacje.
Dzwoniłam dzisiaj do kliniki, przełożono mi termin – na kwiecień przyszłego roku. To byłoby już 2,5 roku czekania z chorym kolanem. Fakt, jak to powiedział jeden z licznych odwiedzanych przeze mnie ortopedów- z tą kontuzją można żyć .
Jasne. Znam ludzi bez nóg którzy tez żyją… myślę jednak ze gdyby mieli wybór..
Ja mam. Trudny wybór .
Wszelkie plany związane z finansami , aparat, studia podyplomowe, wszelkie warsztaty .. prąd na naszej działce p4zez najbliższe 2-3 lata spłaty …kontra zabieg .
Rozmawiałam dziś z szefem , nie będzie problemu z dłuższym L4 . W klinice dostosują się do wybranego przeze mnie terminu. Płace to mam..
Ciekawe co by powiedziano na moje pismo w sprawie zwrotu składek na NFZ tudzież zaprzestania ich płacenia do czasu zwrotu kosztów za prywatne leczenie..
To retoryczne pytanie oczywiście…

12 października 2009

Bursztyn

We wrześniu  stuknęła nam 6 rocznica mieszkania razem –  mój ukochany kot Bursztyn.
Bursztyn to spełnienie moich marzeń o kocie perskim , chociaż sam tak stricte rasowym kotem nie jest . Pewnego pięknego dnia , kompletnie nie znając się na kocich rasach , hodowlach i rodowodach , zadzwoniłam pod numer z ogłoszenia i zapytałam o perskie kociątko. Przewodnikiem był mi artykuł w gazecie kobiecej – z perspektywy czasu, mogę ocenić kompletnie nierzetelny i wprowadzający w błąd – w kwestii kocich rodowodów.
Żyłam w przekonaniu , że rasowe koty w przeciwieństwie do rasowych psów – rodowodów posiadać nie muszą , jeśli nie chce jeździć z kotem na wystawy. Nic bardziej mylnego.
Umówiłam się przez telefon , w przekonaniu, że rozmawiam z Hodowcą , zamawiając sobie czekoladowego persa … Kiedy tydzień później przyjechałam po kota , okazało się ze trafiłam nie do Hodowcy ale do pośrednika , handlującego zwierzętami – proceder zapewne dochodowy , bo nowo wybudowany dom jeszcze pachniał farba. Moje kocię darło się wniebogłosy , zamknięte samo w łazience, a ja „uprzejmie” zostałam przyjęta w wiatrołapie, na starym fotelu. Wepchnięto mi na kolana coś nieokreślonego koloru , co natychmiast przykleiło się do mnie wręczono papier będący rzekomo umowa kupna sprzedaży ( poza moim imieniem i nazwiskiem oraz treścią umowy nie figurowało tam nic absolutnie na temat hodowcy , sprzedającego ,etc ) . Powinnam wówczas stanowczo kota zostawić i wyjść, nawet kocię nie bardzo mi się podobało, a moje marzenia o przyglądaniu się kociej rodzinie i wybieraniu „swojego” domownika prysły jak banka mydlana, ale nie mogłam. Nie było mi nawet żal tego nieszczęśliwego zwierzaka , było mi głupio, bo przecież to ja się nie dopytałam wcześniej, już się umówiłam, narobiłam kłopotu, bo to kocię skądś trzeba było przywieźć ( ponieważ termin odbioru przesunął się o dwa dni , podejrzewam ze kot przesiedział ten czas sam w tej łazience ). No niestety łatwo robi się mnie w konia i oszukuje, chociaż od tamtej pory myślę ze już się trochę nauczyłam. Odjeżdżając „uprzejmy” pan przyjmował kolejnego klienta dla odmiany w garażu gdzie w kartonowy pudle piszczały małe rzekomo spaniele i małe rzekomo jamniki.
Miałam na tyle świadomości, że nie żądałam już, aby moje kocię wyrosło podobne do persa, a co do koloru żyłam w przekonaniu „że mój kot się wybarwi czekoladowo” dopóki nie trafiłam na Planetę Persję . Rzeczywiście się wybarwił- jest pięknym kruczoczarnym kotem .
Na szczęście Bursztyn wyrósł na pięknego, zdrowego kota.
Jako małe kociątko


Tutaj rosły młodzieniec


Nasze wspólne wypady do hangaru na żagle

Dorosły kocur – zdjęcie z naszych wspólnych wakacji w Krynicy


Trochę o pseudohodowlach i trudnym wyborze
Przez wiele lat po tym wydarzeniu z przekonaniem agituję by nie kupować zwierząt od handlarzy, pośredników i pseudohodowców, nie dać się nabrać na brak rodowodu i rodowodowych rodziców. Ja akurat trafiłam dobrze - mój kot nie ma problemów psychicznych ani zdrowotnych, co może się zdarzyć, bo kryjąc zwierzęta bez papierów –czyli nie znając pochodzenia kotów, często się zdarza, że są ze sobą spokrewnione.
Jest jednak druga strona medalu, bardzo smutna, o której przekonałam się „wchodząc w rasowy koci świat”.
Pseudohodowle, to zwykle okrutne rozmnażalnie, a nawet jeśli zwierzęta są w nich dobrze traktowane, zdecydowanie warto ominąć takie miejsca, nie kusząc się na niższa cenę - bo dlaczego płacić za psa/kota bez udokumentowanego świadectwa rasy – kundelka można przygarnąć za darmo. Niestety wybierając na szybko hodowlę z „prawdziwego” zdarzenia, zarejestrowaną, z rasowymi ( rodowodowymi ) zwierzętami, możemy naciąć się równie koszmarnie… Wystawy to często dla wielu targowisko próżności, gdzie ludzie przed sobą konkurują, a dobro zwierząt jest pustym frazesem. Chore zwierzęta „zaleczane” na środkach medycznych – byle pięknie wyglądały i zdobywały tytuły, bez badan, zaniedbane stado w domu, bo dba się tylko o aktualnie wystawiane osobniki.. Nadprogramowe mioty, nie zgłaszane nigdzie i sprzedawane bez rodowodu , na inny numer telefonu niż oficjalny…
Niestety ludzka chciwość i traktowanie zwierząt przedmiotowo nie znika automatycznie przy wpisaniu się w oficjalny rejestr hodowli.
Zdobywanie tej wiedzy było dla mnie trudne i przykre, bo przez wiele lat wszyscy hodowcy wydawali mi się kryształowymi ludźmi i miłośnikami zwierząt, a ja święcie wierzyłam że hasło rasowy =rodowodowy ciągnie za sobą dbałość o czworonożnych podopiecznych.
Dla tych, którzy tak jak ja mają marzenia o posiadaniu psa/kota o konkretnym wyglądzie i konkretnej rasy – mam kilka rad.
Trzeba pamiętać o tym, że najgorsze przykłady zawsze roznoszą się najgłośniej, są najbardziej efektowne, pomimo to jest wielu ludzi, którzy naprawdę kochają swoje zwierzęta, są wspaniałymi Hodowcami, uczciwymi ludźmi i warto ich szukać.
Na mojego Mundka czekałam ponad rok, było warto, trafiłam na wspaniałą Hodowczynię.
Po pierwsze- poznajcie rasę, jej zalety, jej wady, wzorcowy wygląd ( żeby nikt Wam nie wmówił, że np. istnieje rasa York miniaturka… ), skłonności do chorób, jakie podstawowe badania powinni mieć rodzice, w jakim wieku i jakiej kondycji wolno sprzedawać młode.
Po drugie – szukając Hodowcy porozmawiajcie z nim , odwiedźcie go w domu , to ktoś kto będzie Wam pomagał radą i z którym będziecie utrzymywać kontakt przez całe życie zwierzęcia, wiec warto aby to był ktoś z kim nadajecie na tych samych falach. Dajcie się mu poznać – jeśli to jest osoba godna zaufania, zależy mu na tym, aby poznać przyszłych opiekunów swojego malucha. Zobaczcie czym karmi swoje zwierzęta, w jakich warunkach mieszkają ( kojec, mamę, rodzeństwo, pozostałe zwierzęta w hodowli .. )
Po trzecie – dobrze przeczytajcie sobie o organizacji w jakiej zarejestrowany jest hodowca, jakie dokumenty powinniście otrzymać w dniu odbioru zwierzęcia.
Decydując się na kupienie zwierzęcia pomimo wszystko z niepewnego źródła , podejrzanej hodowli, tudzież w typie rasy, bez rodowodu, wszelkie powyższe warunki, zdecydowanie należy sprawdzić również- poza dokumentami, bo tych nie dostaniecie w takim miejscu, chociaż warto zadbać o odpowiednia umowę. Najlepiej nie kupować chorego, zaniedbanego, ze złych warunków … płacąc za zwierze „ratując go” z takiego miejsca, zwiększacie popyt i skazujecie jego rodziców na dalsze bezustanne rozmnażanie i ciężki żywot.
Na koniec - mała informacja- rodowód to koszt ok. 60-80 zl . Cena zwierzęcia, to nie papier, ale dobre warunki w jakich żyje ono i jego rodzice, to często także oplata za towar luksusowy – odpowiedni rodowód, utytułowani rodzice, marka hodowli, można jednak kupić również rasowe zwierze o mniej elitarnym pochodzeniu, za mniejsze pieniądze.
Nie dajcie się oszukać, replika ferrari wygląda często równie pięknie, ale pod maska jest coś zupełnie innego. Oczywiście zwierzę i tak kocha się bez względu na jego pochodzenie - ale warto pomyśleć jakie są konsekwencje kupowania u "rozmnażaczy" dla innych zwierząt - tych które zostają( obojętne czy są to rozmnażacze pod przykrywką jakiegoś związku czy nie ).
Nie wszystkich stać na nowy świetny wóz czy rasowego zwierzaka – auta kupujemy wtedy używane ( a nie kradzione ) a zwierzę możemy zaadoptować .
Przygarnięcie kundelka czy dachowca – to wspaniałe doświadczenie, chociaż trzeba się liczyć z bagażem jaki zwierzę ze sobą niesie i trzeba brać to pod uwagę, miłość jaką ze sobą niesie jest równie wielka jak ta od wyniunianego rasowego zwierzątka.
Jest również wyjście pośrednie- można adoptować rasowego zwierzaka, lub odkupić go z symboliczną sumę- tak do mnie trafiła Balbinka.
Zdaje sobie sprawę, że nie wszystkich przekonam do wartości rodowodu i dobrej hodowli.
Bez względu na to skąd jednak będziecie brali zwierze - wszystkie powyższe punkty warto zastosować..

05 października 2009

Dzien Tkaczki

Dawno, dawno temu, jako mała dziewczynka dostałam w prezencie małą, drewnianą, tkacką ramkę, czółenko, kolorowe wełniane nici. Do dziś pamiętam pod palcami dotyk szorstkiej osnowy . Dawno temu, świat zachwycił mnie swoim kolorem i różnorodnością, a ja chciałam spróbować wszystkiego. Są jednak rzeczy, które wybiera nasze serce i które przemawiają do nas w pierwotny, magiczny sposób, przyciągając przez cale życie. Dla mnie jest tym tkactwo, praca z nićmi, tkaninami, haftami, szydełkiem... Wielu rzeczy próbowałam, trochę z nich pozostało w moim życiu jako moje hobby, tkactwo jednak ciągle wymykało mi się, jednocześnie wciąż kusząc i wołając moją dusze. Mając naturę tropiciela i myśliwego, postanowiłam w końcu je dopaść, chociaż tak naprawdę, kiedy pierwszy raz dotknęłam krosien to ono upolowało mnie, moja dusze, serce i ciało.
Dwie zwariowane dziewczyny, kochające tradycję i historię, które nie boja się marzyć spotkały pokrewne dusze na Dniu Tkaczki.
Wszystko dzięki Urszuli Jedrzejczyk, która swoją miłością do tkactwa i tradycji postanowiła dzielić się z innymi .
Dzień Tkaczki w tym roku miał swoja druga edycje. To kameralna impreza pełna ciepła i śmiechu, za sprawą organizatorów.
Wśród pięknych plenerów, w malej wiejskiej remizie strażackiej, zrobiło się kolorowo od dywaników i kilimów oraz barwnych stroi ludowych. Odnalazłam, chociaż na moment tą tradycyjną, naszą wieś, gdzie przybyszów i podróżnych wita się chlebem, sola i sercem. Zachwycałam się klimatem Rancza w Wilkowyjach i Domu nad Rozlewiskiem – znalazłam go na Dniu Tkaczki w Nowym Odroważku. Pewnie i tu problemy życia codziennego nie są nikomu obce, ale na to jedno popołudnie, czas się zatrzymał wśród życzliwych uśmiechów i wspólnej zabawy, a ja odnalazłam wspomnienia dzieciństwa z wakacji na wsi. Wsi pełnej pracy, trudu, ale tez spokoju i umiejętności rozróżniania rzeczy ważnych od błahych. Przede wszystkim zaś, znalazłam moja miłość: kolorowe, pasiaste dywaniki i krosna w roli głównej na scenie.
Zaczęło się krótkim oficjalnym wstępem, by podziękować wszystkim za wspólne przygotowania.
Potem jak to drzewiej bywało, zaczęła się opowieść , pełna humoru, śpiewu i muzyki, która uczyła nas życiowych prawd i okazała się wspaniałym wykładem na temat tkactwa. Chociaż przedstawienie teatralne toczyło się na podwyższonej scenie, nie czułam się jak widz, tylko jak gość w chacie, przysłuchujący się ludowym śpiewom i naukom.

Z sentymentem w sercu przypominałam sobie własne jasełkowe występy, kiedy na scenie pojawiło się troje młodych, przejętych wykonawców grających na dzwonkach.
Na zakończenie imprezy był poczęstunek, przygotowany i ufundowany przez gospodarstwo agroturystyczne Zagroda Królów chociaż nazwa wywodzi się od nazwiska właścicieli– zważywszy smak potraw – całkowicie uzasadniona!

Ukoronowaniem dnia, była dla mnie rozmowa z jedna z tkaczek.
Pani Leokadia Okła, z niesamowitym entuzjazmem odpowiadała na wszystkie nasze pytania dotyczące krosien, tkania, przygotowywania osnowy i dzieliła się z nami swoimi planami.
Obdarowane pięknym opracowaniem o tkactwie, pamiątkowych kubasem, pięknymi wspomnieniami i z planami zorganizowania nauki tkania u pani Leokadii , wracałyśmy o zachodzie słońca do domu.
Dłużej trwała nasza podróż na miejsce i z powrotem, ale wiem ze za rok znów tam wrócę.


http://www.rdest.ngo.org.pl/_/strona/Dzien_Tkaczki.htm

http://www.zagrodakrolow.pl

27 września 2009

Wrześniowe ostatki


Koniec września to takie ostatki lata, niby spadają liście, niby juz chłodno,

a rankiem snują się mgły,

jeszcze trochę czuć wakacyjnego uroku..

ale już niedługo cały świat zacznie się stroić na kolorowo.

Kobiece przypadłości i migrena wystopowały mnie i nie pojechałam do Niebieskiego Domku na weekend, na szęście troszkę udało nam się pospacerować po okolicy . :)

23 września 2009

Słowiańskie tradycje - dożynki w równonoc jesienną

Początkowo Słowianie dzień ten poświęcali drzewom i roślinom, z czasem stał się dniem dziękowania za plony – najpierw pogańskim bóstwom, potem chrześcijańskim. Bogowie się zmieniali, tradycja przetrwała, czasy współczesne dożynki umiejscawiały w połowie sierpnia na „Matki Bożej Zielnej”, chociaż PRL-owskie władze bardzo chciały uniknąć konotacji wyznaniowych.
Główne tradycje związane z tym dniem, to żęcie ostatniego, specjalnie pozostawionego kawałka zboża, w odpowiedniej oprawie, a następnie plecenie z niego oraz z wszelakich ziół wieńców. Początkowo wieńce te przechowywano aż do Godów ( dzisiejszy czas Bożego Narodzenia) kiedy je dekorowano. Zwyczaj dekorowania choinki zapożyczyliśmy później.

Z okazji nadchodzącej jesieni, kontynuując ojczyste tradycje wybrałyśmy się po ostatnie plony.







Dorzuciłyśmy ogrodowe kwiaty





pozegnanie lata, przywitanie jesieni




Stroje są mojego autorstwa i wykonania ( ręcznego :) ) , to rzeczy w których jeżdżę na festiwale historyczne, szyte i ozdabiane tak jak robili to wcześni Słowianie. Niektóre kolory są zbyt intensywne- nie da się takich odcieni uzyskać za pomocą tanich ,dostępnych wtedy przeciętnej Słowiance barwników, ale to już moja kobieca próżność ;)
Jedno pewne- w zapadającym zmierzchu zdjęcia coraz bardziej niewyraźne i nieostre pomogły podjąć mi decyzję definitywna- kupuję porządny aparat !

21 września 2009

Yes you can ! Czyli samowar znaleziony na śmietniku.

Moje meandry psychiki wbijają mnie w poważne podejrzenie że do ładu z sobą nie dojdę przez resztę życia i chyba się z tym musze pogodzić .
Dziecko chaosu jestem, łaknące porządku i stabilizacji, problem w tym, że w takim uporządkowanym świecie od razu czuje się nieswojo, dziwnie i nie na miejscu..
Zaczęłam blogowanie, aby swój ten świat określić, uporządkować i poznać go w ogóle, bo mam przed oczami jedynie migawki i już sama nie wiem jak ja żyję i jak bym chciała żyć.
Blogowanie ma swoje zalety – bo odwiedzając blogi innych , inspiruje się , czytam jak radzą sobie ze swoimi światami inni, jedni lepiej , jedni gorzej, ale dzieląc się swoimi pasjami –zarażają mnie optymizmem , albo pocieszają, że z dołka zawsze można wyjść .
Ostatnio w taki dołek wpadłam. Energia z letnich warsztatów Progresteronu powoli się ulotniła, wraz ze wzrastającymi problemami w pracy . Czytam jak jedna dziewczyna wybudowała sobie wymarzony dom, inna realizuje marzenia, które sama chciałabym realizować . Ogarnęła mnie złość, że sama jestem, że radzić sobie nie umiem, że mam pod górkę, że okoliczności życiowe mam niesprzyjające, adres zamieszkania feralny i czarnego kota w domu. Tak, mam poważne podejrzenia, że wszelkim nieszczęściom winna jestem sama sobie, z brakiem organizacji i odwagi oraz postępującym lenistwem na czele. Łatwiej jednak człowiekowi cos sobie powymyślać żeby się usprawiedliwić. Nie wiem czy to wymyślone, w każdym razie na bank się we mnie utrwaliło –że pewnie i tak nic z tego nie będzie , bo ja do kitu jestem i ani zdolna, ani mądra, ani tym bardziej pracowita. Po co się wiec męczyć i cokolwiek zaczynać, starać się, i łudzić nadziejami, że coś mi z tego wyjdzie..
Tak właśnie myślałam , oglądając na jednym z blogów piękne zdjęcia samowara i wzdychając do krosien, których szczęśliwą posiadaczka była owa blogowiczka . Wpadając w podły nastrój , zdążywszy jeszcze gdzieś wyczytać o mentalności nacji zaoceanicznej – i dość znanego powiedzonka- yes you can – w wolnym tłumaczeniu - tak potrafisz to zrobić !, (choć dla mnie te słowa maja dużo więcej treści.) poszłam spać, z nadzieja ze sen dobry na wszystko .
Poranek jak gdyby nie przyniósł pocieszenia, chociaż w furii na tę życiową niesprawiedliwość jaka mnie spotyka , przeszukując internet znalazłam możliwość uczenia się tkactwa całkiem niedaleko , bez konieczności przejechania tysiąca kilometrów ..
Dołek to dołek , ta szybko się niego nie wychodzi. Ile problemów znalazłam , aby na te warsztaty jednak nie dojechać, to moje..
Wracając do domu w jeszcze gorszym nastroju niż poprzedniego wieczora, fukając na cieszącego się psa, powlokłam się na spacer .
Ledwo wyszłam z bloku potknęłam się niemal o spory , zapatulony w foliowe torby pakunek ..
Wiecie co to było…
SAMOWAR


Namyślałam się jakieś 10 sekund , w czasie których chęć porwania go do domu walczyła z „e po co , w dodatku na śmietniku się nie powinno grzebać…”
Teraz szukam sposobu jak go doczyścić.
Oczywiście.. .nie wiem czy będzie działał, czy znajdę kabelek do niego..
Ale teraz już wiem

YES I CAN

I tego będę się trzymać , jak już mam wymyślać to lepiej cos pozytywnego .

PS.. po napisaniu tego tekstu ,rozpakowałam samowar w celu zrobienia mu zdjęcia..
KABEL JEST W śRODKU
Ładnie zapakowany….

13 września 2009

Orzechobranie


Nie da się ukryć idzie jesień
Na naszej działce dojrzały orzechy , zaczęły pękać, a to znak ze można je już zbierać.

Uprzedzając chętnych przechodzących przez las , tudzież specjalnie udających się na nasza działkę w celu przywłaszczenia ;) , razem ze znajomymi obieraliśmy nasze dwa drzewka .

Część orzechów już była bez zielonej łupiny, część obieraliśmy sami , dzięki czemu mam cudowne brązowe dłonie, o paznokciach nie wspominając. No wiem, że farbują , wiem, ale jak zwykle nie chciało mi się założyć rękawiczek :P

Te z wierzchołka które pomimo naszej potrząsającej zachęty nie chciały spaść, zostawiliśmy sobie na przyszły weekend . Może dotrwają.

Na razie zbiór to trzy kosze, wiec możemy się podzielić, chętniej z dzika zwierzyna .