11 listopada 2000

Łabędzi puch

stoję u wrót
czy może na drodze do nich
upojona chwilą
gdy stanę na progu
niepewna czy tego chcę

------------------

ranek
mgła
białe mokre kropelki
otuliła twarz
tchnęła świeżością
zapachem jesieni
cisza
spokojna bezbarwna
otuliła twarz
rozkołysała dniem
zaszeptała jesienią
zapiał kogut
duży
czerwony
z czarnym pióropuszem ogona
trzeba wracać

-------------

zakurzoną ścieżką
krok za krokiem
drepczesz w dal
spuszczony wzrok
dziś tak smutny
zaczekaj na mnie
razem
znajdziemy szczęście

---------------

zaspane świerszcze w trawie
słowik we mgle
śpiew ptaków szum strumienia
wiatr wśród drzew
wstaje dzień
uśpiony rechotaniem żab
rosa poranku przysiada na rzęsach
dalej
drogą przez las
w takt pędu dzikiego konia
lśniącego kasztanem

------------

z mchu i paproci leśnej gęstwiny
malutkiej chmury kawałka nieba
kropli deszczu z zaspanych motyli
i takiej ciszy, kiedy ptak śpiewa
może jeszcze tak z głębi duszy
nieśmiertelnego zachodu słońca
w bajkowych wróżek języku tajemnym
mahatma eli
quantia sorro
esh kana faa
esh esse la tire
amani esjaho tiras

-----------------

najbardziej kocham

te chwile wytarte
o których czas zapomina
gdy świat nabiera trochę kolorów
zapachu takiego swojskiego
można pośpiewać pomówić pomilczeć
pójść przed siebie na spacer
i zatańczyć
tak ze zwyczajnej radości

-----------------

spadły wróble
jak liście zmęczone latem
a przecież i słońce nie takie
i drzewa jakieś wesołe
ziemia drży napięta
jakby chciała rodzić
cały świat przebudzony
kpi sobie z jesieni

------------------------------------------

on cierpi
przyczyna łez pochyla głowę
czy ktoś zawinił
czyn w czasie przeszłym
wskazówki zegara pędzą do przodu
rozrzucone odłamki porcelany
zapomniane w pośpiechu
tak łatwo sięgnąć po inny puchar
więc czemu żal schyla się
by je posklejać

-----------

z dłoni twoich
uciec
od przyjaźni
myśli zziębniętych
tylko uśmiech
zatrzymam na pamiątkę

------------

usiądź obok mnie
zburz mury, które miały cię zatrzymać
a potem odejdź
cieniu

-----------

nie chcę na dzień dobry
pocałunków bez znaczenia
nie przytulaj mnie,
gdy opowiadasz
o swojej  miłości
nie trzymaj w dłoniach moich rąk
wyobrażając sobie
że należą do innej kobiety
i nie mów,
cieszę się z tak bliskiej osoby
bo nią nie jestem
dla ciebie mam
już tylko pogardę

----------------------------------------

pogasły we mnie wszystkie lampy
odchodzę w ciemność
choć w bohaterskim geście
chwytam się krawędzi świata
chciałam ratować, lecz przeminęło
to, co miałam runęło w przepaść
minęłam drzwi tylko w jedną stronę
każda ścieżka prowadzi w głąb
nie mogę wrócić nie mogę się odnaleźć

zapada noc w podziemnym mieście
bo w świecie od środka bez dni i godzin
latarnie nie rozpraszają mroku
wędrowni magicy na zamówienie
snują iluzje
chcą zapełnić pustkę po słońcu
zabrać wspomnienie o wietrze na twarzy

teatr na opak
nie służy swojemu celowi
odgrywam sceny w pantomimie
jak każą głosy i szepty suflerów
to, co proste zostało w oddali
każda rola wymaga próby
wszystko, co piękne dawno za nami
lecz słyszę wciąż
nie można zgasić wszystkich lamp
ta jedna nie należy do nas
trzeba szukać w najgłębszym mroku
aby znowu płonąć

--------------------

cały świat
zawalił się od góry do dołu
za schronienie został mi pleciony parawan
nieporęczny
za krótki za niski
mam jeszcze okulary
gdy je zdejmę
nikt nie zobaczy, że płaczę

----------------------

ciepło koloru liści ciepło słońca
na drodze donikąd bez celu
tak zostać nie wracać
trwać w wędrówce przez wspomnienia
z tęsknotą, której nigdy dosyć
cieniem snu
i smutkiem
rozciągniętym jak babie lato
na porannej rosie

------------------

podobno śpiewałaś gloria
pobłogosławiłaś uśmiechem
i ludzi i tramwaj
i upadłaś na tory
jak kwiaty z procesji
wprost pod stopy Baranka

-------------------------------------

lubię twój zapach
zapach wiatru i gniecionej trawy
stoję i czekam tu
gdzie mech utkał kobierzec
przychodzę a deszcz
rozczesuje moją grzywę
tańczę pod drzewem tańczę wciąż
pod powiekami widzę ciebie
a ziemia drży w twoim galopie
ty biegniesz do mnie
ścigasz się z sokołem
przez łąkę pełną pszczół

widzę cię
tańczysz pod drzewem
a modrzew chyli się
nad twą głową
jak biała chmura
w pachnącym sianie
gdy niebo na chwile
zetknie się z ziemią
biegnę ile mocy we mnie
gdy  ciemną noc
rozświetlą  gwiazdy
by dotknąć twej skóry jak deszcz
spłynąć po grzywie strumieniem
utonąć w tobie  jak w morzu

patrzę
jak nikną daleko
ziemia bryzga
spod kopyt
w splecionych grzywach
igrają promienie
powietrze drga
cichym rżeniem
ich zmierzch usypia a ja
przytulam twarz do drzewa
co obejmuje mnie cieniem
gdy znów zagra deszcz na ugniecionej trawie
czy prześcigniesz sokoła
by dogonić mój taniec?

-----------------

wykradnę klucze do sekretnych ogrodów
będę biec przez krzewy bzów
deptać tulipany
oddam ci smak moich ust
zabiorę dotyk dłoni
niech szaleństwo trwa choć tyle
by zapamiętać ciepło naszych ramion
niech teraz trwa

--------------

między jedną zaspą i drugą
i trzecią kępą trawy
biegniesz po śniegu nad śpiącym strumieniem
lekko jak tancerz
choć skrzydła u ramion ci nie rosną
podobny do Pegaza
lecz może to on ideał
przejął po tobie swoje piękno
spoglądasz ukradkiem
gdy mijasz mnie z rozwagą
zastygam bez tchu
w strachu z zachwytem pomieszanym
bezgłośnie szepczę modlitwę
byś zechciał poddać się moim rękom

-------------------

wpadł przez okno
zdyszany
z płomieniem w oczach
musnął paprocie
obudził śpiącą królewnę
zdmuchnął kurz
z zapomnianej bajki
i poszybował dalej
znikając w chmurach