Miało być pięknie i było! Wiedziałam, że ta data moich urodzin kiedyś nastąpi, wymyślałam, co też z jej okazji … mało brakowało, a nie byłoby nic zupełnie, ale udało się :)
zdjęcie źródło
Indie to taka miłość od trzeciego wejrzenia :) Najpierw zakochałam się w Taj Mahal i jego historii, indyjskie sari podobały mi się zawsze… potem przyszła pora na muzykę.
Na tej drodze zainspirowało mnie “jedz, módl się, kochaj” i zaczęłam o Indiach czytać: o religii, kulturze, zwyczajach… Wyszukując kolejne muzyczne kawałki na youtube trafiłam na teledyski z filmu "Main Prem ki Deewanii Hoon" i ciekawość mnie zjadła … Film dostępny jest oficjalnie w portalu, w skróconej wersji – obejrzałam i wsiąkłam…
Tak zrodził się pomysł na moje urodziny :) Która z miłośniczek Bollywood nie chciałaby być przez chwilę indyjską księżniczką? Ja byłam!!!!!
źródło zdjęcia
Impreza odbyła się w klimatycznej indyjskiej restauracji Bombaj Tandorii , jedzenie zachwyciło, obsługa również – zwłaszcza, że nasłuchałam się komplementów :)))) Jedynym minusem całej imprezy jest to, że nie mam żadnego z niej zdjęcia … w ferworze przygotowań, upinania włosów, malowania, zakładania biżuterii, upinania sari... zapomniałam naładować baterie do aparatu.. Nic jednak straconego, bycie odświętnie piękną hinduska jest na tyle wciągające, że z pewnością to jeszcze kiedyś powtórzę :)
Nie byłoby tego święta bez moich przyjaciół - dziękuje kochani, że przyszliście!
ps. właśnie mi przyjaciółka przypomniała :D Dzisiaj, dla odmiany - 12 rocznica obrony dyplomu - kiedy zostałyśmy oficjalnie architektami :)))))
12 listopada 2011
28 września 2011
jedz, módl się i pracuj, kochaj
Postawiłam kolejny kroczek w układaniu swojej mozaiki życia.
Podróż Liz w poszukiwaniu siebie i swojej duchowości, wciągnęła mnie, wpisała się w czas, miejsce i moje osobiste przemyślenia. Brakowało mi harmonii i równowagi. Inspiracja napłynęła z kilku wydarzeń, filmów i książek. „Jedz, módl się, kochaj”, spięło dla mnie, w jedną barwną opowieść, je wszystkie.
Dołączenie do codziennego życia duchowego aspektu, odkurzenie i rozwijanie własnej wiary, dopełniło mnie, okazało się brakującą częścią w mojej podróży przez życie. Wiara w moim życiu zawsze była obecna, teraz jednak, podobnie jak moje „wiejskie życie w mieście” przestałam odkładać ją na półkę, „na kiedyś”, podeszłam do niej twórczo, z miłością. Myślę też, że z większą dojrzałością, gdzie obok emocji, jest miejsce na świadomą pracę nad sobą, na przemyślane wybory.
Jednym z piękniejszych zdań które niedawno przeczytałam było to, że „wiara jest nieustannym poszukiwaniem Boga”. Otwarło mi ono oczy. Wydawało mi się, że Bóg, to ktoś kogo się znajduje ( albo nie ), a potem trwa, raz lepiej, raz gorzej w tym związku. Mnie od dłuższego czasu – trwało się gorzej. Wtedy przyszło to olśnienie, że Boga szuka się całe życie, że tak jak w miłości, nieustannie tworzy się tą swoją relację, jedyną, niepowtarzalną, bardzo osobistą ścieżkę.
Zafascynowana historią, odnalazłam w niej wskazówki dla siebie. Czytając o religiach świata, o dawnych wiekach i ludziach, dla których sacrum i profanum, modlitwa i praca przenikały się wzajemnie, uzupełniały, a nie stanowiły przeciwieństw nie do pogodzenia, zapragnęłam zintegrować swoje życie, nie oddzielać więcej tych dwóch cząstek, istniejących we mnie od zawsze. Ponownie ( jak przy wiejskim życiu ) okazało się, że nie musze w tym celu udawać się w podróż dookoła świata ( chociaż kto by nie chciał ? ;) ), nie muszę też porzucać swojego życia i przywdziewać habitu, zmieniać gwałtownie wyznania, ani czynić żadnych rewolucji. Kropla drąży skałę. Drobne czynności, decyzje, które w tej kwestii podejmuję od kilku miesięcy, odmieniają mnie i ubogacają.
Wracam do siebie samej, odnajduję spokój duszy. Idę za pragnieniem swojego serca.23 września 2011
pierwszy dzień jesieni
“Jeść gdy przyjdzie głód, spać, gdy przyjdzie zmęczenie. Wędrować ścieżkami przyrody i rozmawiać z drzewami.”
Phil Bosmans “Szczęście na każdy dzień “
Niewątpliwą zaletą posiadania rodziców – maniakalnych maniaków zbierania grzybów, są jesienne rozkosze podniebienia. Co prawda grzyby obrodziły w tym roku kapryśnie, ale można by powiedzieć, idealnie z moimi gustami. Jak informowana jestem licznymi telefonami, z grzybów obecnie są kurki.. i kurki, acha i jeszcze kurki. Zasilana paczkami świeżych kurek oddaję się grzybowej rozpuście, niemal codziennie :).
Pragnąc żyć w rytmie natury, zastanawiałam się jak świętować pierwszy dzień jesieni.. Jesień zawsze kojarzyła mi się z powrotem do nauki, najpierw do szkoły, później na uczelnię. Niespodziewanie dla siebie samej, znalazłam się dzisiaj, pod grupą potężnych kasztanowców, w mieście, gdzie studiowałam. Chodziłam znanymi ścieżkami, przesypując stopami złote liście. Z torbą pełną kasztanów, powitałam jesień.
11 września 2011
Wiejskie życie w mieście
Kilka lat temu “Dom nad rozlewiskiem”, obudził we mnie dawne pragnienia. Znalazłam Niebieski Domek, założyłam bloga i zaczęłam odliczać dni do przeprowadzki na wieś. Niestety marzenia o mieszkaniu w domku na skraju lasu zaczęły oddalać się w czasie. Oglądając blogi innych, czytając o remontach, budowach i o tym „lepszym, spokojniejszym życiu” na peryferiach, przyłapywałam się na frustracji, że wciąż żyję w mieście.
Podczas jednej z włóczęg z psem, po podmiejskich lasach i łąkach zrozumiałam, że to ja sama kształtuję swoje życie, a nie miejsce w którym mieszkam.
Powróciłam do uwielbianej przeze mnie wegetariańskiej kuchni, kupiłam maszynę do pieczenia chleba, garnek do kiszenia ogórków, zaczęłam testować mlekomaty :). Dotarło do mnie, że jestem właścicielką pół hektara ziemi, która czeka aby się nią zająć. Czekają też nasiona dyń ozdobnych, które dostałam od zaznajomionego pasjonata :]
Pierwszy chleb wywołał we mnie wiele emocji. Bezładna breja w formie, nie napawała mnie optymizmem, zwłaszcza że pierwszy „wypiek”, który potraktowałam naprędce, wrzucając składniki do maszyny, bo wg gotowej mieszanki to „tylko 3 minuty” – kompletnie się nie udał. Przy drugiej próbie zdesperowana wyjęłam całość z formy na prowizoryczną stolnicę i zaczęłam ciasto ręcznie ugniatać. Otworzyłam drzwi do wspomnień, kiedy razem z Babcią, jako mała dziewczynka, robiłyśmy ciasto na makaron, na pierogi, na pączki, na kopytka…. Dłonie same przypomniały sobie kiedy dodać jeszcze maki, a kiedy wody…Z niecierpliwością czekałam na wynik pracy. Kiedy zobaczyłam śliczny, gorący bochenek błogość zalała mnie od stóp do głów :) .
Siedząc wieczorem na balkonie, z kromką własnego upieczonego chleba, z przytulonym do nóg psem, głośno mruczącymi kotami… wsłuchując się w skwierczące nad głową jaskółki, kiedy wiatr przyniósł zapach jezior … zapominam o tysiącach światełek innych mieszkań. Zaczęłam swoje wiejskie życie… w mieście.
20 sierpnia 2011
Letnie warsztaty tkactwa ludowego
Nie bacząc na brak miejsca na krosna w mieszkaniu, pojechałam realizować moje kolejne marzenie.
Letnie Warsztaty Tkackie w Lublinie w ramach Jarmarku Jagiellońskiego, dały mi podstawy przędzenia wełny i lnu na kołowrotku, tkania na krośnie poziomym dwu i czteronicielnicowym.
W mieszkaniu pojawiły się cudowne, wymarzone przeze mnie, pasiaste dywaniki i własnoręcznie utkany mały kilimek w…. no oczywiście… kurki :)
Na szczęście noclegi miałam w oddalonym nieco od miasta campingu , gdzie spokojnie można było odpocząć od kolorowego natłoku wrażeń :)
W drodze powrotnej, udało mi się pozwiedzać przepiękny skansen – Muzeum Wsi Kieleckiej. Zapatrzona w wiatraki, nie zauważyłam ograniczenia prędkości i dostałam pierwszy w swoim życiu mandat.:) W dodatku aparat odmówił współpracy . Do oglądania skansenu zapraszam na jego stronę : Park etnograficzny w Tokarni.
To był już mój ostatni wakacyjny wyjazd w tym roku, pożegnanie lata. Wróciłam wypoczęta, z mnóstwem przemyśleń, pomysłów, z nutkami nostalgii w sercu. Jeszcze bardziej zakochana w tkactwie. Z trudnym pytaniem.. GDZIE POSTAWIĆ KROSNA?
Letnie Warsztaty Tkackie w Lublinie w ramach Jarmarku Jagiellońskiego, dały mi podstawy przędzenia wełny i lnu na kołowrotku, tkania na krośnie poziomym dwu i czteronicielnicowym.
W mieszkaniu pojawiły się cudowne, wymarzone przeze mnie, pasiaste dywaniki i własnoręcznie utkany mały kilimek w…. no oczywiście… kurki :)
Nie samymi warsztatami człowiek żyje, pomimo tłumów z przyjemnością zwiedziłam cały jarmark jagielloński, zaszywając się co jakiś czas w klimatycznych knajpkach na posiłek :)
Na szczęście noclegi miałam w oddalonym nieco od miasta campingu , gdzie spokojnie można było odpocząć od kolorowego natłoku wrażeń :)
W drodze powrotnej, udało mi się pozwiedzać przepiękny skansen – Muzeum Wsi Kieleckiej. Zapatrzona w wiatraki, nie zauważyłam ograniczenia prędkości i dostałam pierwszy w swoim życiu mandat.:) W dodatku aparat odmówił współpracy . Do oglądania skansenu zapraszam na jego stronę : Park etnograficzny w Tokarni.
To był już mój ostatni wakacyjny wyjazd w tym roku, pożegnanie lata. Wróciłam wypoczęta, z mnóstwem przemyśleń, pomysłów, z nutkami nostalgii w sercu. Jeszcze bardziej zakochana w tkactwie. Z trudnym pytaniem.. GDZIE POSTAWIĆ KROSNA?
Subskrybuj:
Posty (Atom)