Lato mija mi w pędzie. Nie zauważyłam, kiedy dzień zaczął być wyraźnie krótszy, a upały zmieniły sie w umiarkowaną temperaturę i chłodne noce. Postanowiłam wyhamować i wypocząć w jeden z najmilszych mi sposobów: na turnieju. Na jedyny mój w tym roku, pojechałam z sentymentu, ponieważ odbywał się, jak przed laty, w Muzeum Wsi Opolskiej.
Dziesięć lat temu to właśnie w tym miejscu zaczynałam swoje wyjazdy turniejowe. Wtedy było tu gwarno, tłoczno, wszystko było zachwycające i nowe. Teraz turniej był kameralny, z pewnością miał swój urok, ale padłam ofiarą porównań :). Nie można cofnąć się w czasie, a ja podświadomie oczekiwałam, że będzie tak jak kiedyś…
Pomimo sentymentalnego wydźwięku wyjazdu, było wiele chwil pełnych śmiechu i przygód. Pierwszej nocy, pięć godzin nieprzerwanej ulewy, nadszarpnęło wytrzymałość historycznych namiotów. Zaczęły przeciekać na szwach i skuleni pod masztem okrywaliśmy cenny dobytek. Nigdy dotychczas, nie smakowała mi tak, gorąca herbata w turniejowy poranek :).
Udało mi się na kilka dni zapomnieć o niezapłaconej jeszcze pracy, kampanii społecznej w którą się angażuję ( ograniczenie wolności obywatelskiej w związku z przymusem szczepień i przyjmowania leków profilaktycznych również wobec zdrowych dorosłych AKCJA FB, O CZYM JEST USTAWA? , PETYCJA1, PETYCJA2 ), mnóstwie papierów czekających na wypełnienie i przygotowanie, o spuchniętych nogach od siedzenia przed komputerem i w ogóle o całym świecie :) .
Nabrałam sił, optymizmu i energii. Rozkoszowałam się skansenem, jego urokiem, chodziłam wśród chat jak Justyna po wsi Bohatyrowiczów. Widziałam przycupniętych na ławkach przed domem, wracających z pola, doglądających dobytku, gospodynie piekące chleby. Gwarne chaty przy wieczornym posiłku, pasące się owce i kozy. Kobiety przy krosnach, pszczelarzy, biegające kury, gęsi i kaczki. Dla mnie skansen stał się żywą wsią, a podsycały go opowieści pań przewodniczek opiekujących się chatami… W małej szkółce wiejskiej, w ławce słuchałam z rozkoszą opowieści o losach chaty, chociaż pomimo cudnego widoku za oknem ciągle wdziałam zimę z powieści Żeromskiego…W małym drewnianym kościółku, podziękowałam za odnalezienie sakiewki i średniowiecznych sztućców, które były dla mnie niemałym wydatkiem, ale tłum gości przybywających na chrzciny z dziecięciem w wianku z polnych kwiatów zawładnął moją wyobraźnią. Czy ja powiedziałam, że nie można sie przenieść w czasie? Chyba trochę mi sie pomyliło :) . Tylko epoka była inna…
Zdjęcia na których jestem ja są autorstwa Aishy z Najemnej Kompani Grodu Koźle, którego bractwa również mam przyjemność być członkinią :). Dorzucam jeszcze kilka moich zdjęć jej autorstwa. Więcej można zobaczyć w albumie Najemnej. Dla odmiany, zdjęcia na których jest ta śliczna dziewczyna w zielonej sukience - Aisha- są mojego autorstwa :) .
Fakt, miło było wrócić na stare śmieci, ale myślałam, że bardziej się organizatorzy postarają o wizerunek całościowy... został jakiś taki posmak niespełnienia :(
OdpowiedzUsuńMiło było wrócić na stare śmieci, ale spodziewałam się naprawdę czegoś innego... pozostał posmak niespełnienia, niedokończenia...
OdpowiedzUsuńTak, to już nie te dawne turnieje OBR gdzie się działo i które były wzorem np turnieju łuczniczego..
OdpowiedzUsuńKochana! Ja uwielbiam to muzeum! Jestem tam średnio raz w roku! Moja wieś też jest opolska i znajduje się całkiem niedaleko! Wchodząc przez bramę, przenoszę się w inny świat! Może kiedyś się tam spotkamy :)
OdpowiedzUsuńAradhel, jak Twoja wieś jest opolska to może my wbrew pozorom wcale daleko od siebie nie mieszkamy ? :)
OdpowiedzUsuńLubię atmosferę w skansenach, wyobrażać sobie jak ludzie kiedyś żyli w swoich chatach, co jedli, jak gotowali. W skansenach wyobraźnia działa na pełnych obrotach. No i w zamczyskach rzecz jasna!
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Asia
Cudnie tu ;)))
OdpowiedzUsuń