Sądny dzień odbył się środę. Nie wiem czemu, ale zwykle takie dni u mnie odbywają się w środę, być może dlatego, że to najmniej wdzięczny dzień tygodnia i ciężej się wszystko znosi. Na stornie urzędu pojawił się wyczekiwany przeze mnie komunikat o terminie składania wniosków o dofinansowanie do działalności gospodarczej, które wlewało we mnie nadzieję na zakupienie porządnego oprogramowania do projektowania ( mam takie ledwo pełzające ). Niestety kryteria doboru osób mogących składać wnioski powaliły mnie na kolana i pozbierałam się dopiero dwa dni później. Urząd ma zamiar wspierać działalność gospodarczą np m.in. 15latków.. Na moje zapytanie, uprzejma pani stwierdziła, że jej nie obchodzi ani logika ani zgodność z prawem, takie programy dostają, to takie ogłaszają.. Równocześnie plan B również nie wypalił i nie mam siły wdawać się w szczegóły. Pozostaje opracowanie planu C… Pojawiają się też pomysły z innych dziedzin zawodowych: żebractwo na rynku, granie i śpiewanie w tramwajach ( każdy kto raz słyszał grające na akordeonie rzekomo utalentowane dziecko, wie że można zapłacić każda sumę żeby delikwent przestał ).
Wolnymi wieczorami oddaje sie marzeniom o Wiedźminie w roli windykatora, najlepiej renegata… bo co niektórzy wiszą mi spora sumę za zlecenia, a ja nie mam za co kupić jedzenia ani za co zrobić opłat. W takiej sytuacji wyrażenie dary lasu, nabierają nowego znaczenia…
Natomiast zdrowie psychiczne reperuję jeżdżąc na działkę i masakrując tam tony trawy, siewek i pleniących się chaszczorów. Ostatnio jednak przyroda postanowiła zmasakrować nas. Ponownie zalęgły sie nam szerszenie, które wstrząśnięte naszym niezbyt łagodnym obchodzeniem się z okiennicami zaatakowały mojego brata. Pozostajemy więc w rozterce: z jednej strony wdzięczni za zasługi poniesione na polu OBRONY DOMU, z drugiej nie będzie nam tu gadzina się rządzić w naszym własnym obejściu.
W tym wszystkim znajduję tony czterolistnych koniczynek, ze zmartwienia chodzę na spacery wpatrując się w trawnik, a że zdolności spostrzegawcze mam na wysokim poziomie, zwłaszcza w dziedzinie graficznej… Jak wiadomo… szczęście to nie przypadek :) .
Niech Ci przyniosą dużo szczęścia we wszystkim!:)
OdpowiedzUsuńJeszcze trochę cierpliwości :) W końcu w życiu tak jest- dni dobre przeplataja się z tymi trudniejszymi.Trudnych już trochę zaliczyłaś....czas na te dobre ! Pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuńOby te czterolistne koniczynki okazały się nieprzeterminowane i przyniosły ze sobą sporo szczęścia :)
OdpowiedzUsuńRok temu też jakoś nadmiernie często jeździliśmy na jeżyny ;)
OdpowiedzUsuńNie ma tego złego - trzymamy kciuki za wytrwałość i szybką zmianę na lepsze!
Wiesz - ja w trudnych momentach ( a tych w mym zyciu nie brak, bo jako nastoletnie dziewczę wyraziłam życzenie, że nie chcę mieć monotonnego życia. To nie mam. Ponieważ życzenie to po kądzieli przeszło na córkę - Ewa nie jest tym zachwycona... ) ale ad rem - zwracam się wówczas z krótką modlitwą: Dobry Boże daj mi jakś radę... I zwykle daje. I jakoś się kręci i udaje się zarobić parę groszy co by przeżyć i utrzymać stado zwierzaków:-))) Mówię Ci - wiara czyni cuda! ( Jednakowoż inwencję własną dokładam również, a o zlecenie, kurdeczka, nie łatwo! )
OdpowiedzUsuńUściski i trzymaj się!
Asia.
PS. No i powodzenia w wymianie postanowień:-)))