Po długim oczekiwaniu, lotach po kręgu, lądowaniach i startach, wreszcie poleciałam na swoja pierwszą termikę. Ściśle rzecz biorąc “na termice” szybowcem byłam już, ale były to loty po 15-20 minut, służyły nie nauce latania na termice, ale nauce lotów po prostej i zakręcania, co gorsza w całkowicie początkowej fazie mojej nauki, kiedy dręczyła mnie choroba powietrzna i myślałam głównie o tym kiedy wylądujemy…
Mój nowy Instruktor zapowiedział mi, że nie polecimy na “prawdziwą” termikę, póki nie nauczę się porządnie lądować … i myślałam, że nigdy to nie nastąpi…
W końcu nadszedł ten dzień, w mojej książce lotów ucznia pojawił się wpis o zaliczeniu całość celności lądowania :)
Tego dnia siedziałam w domu nad zaległymi pracami i z bólem serca spoglądałam na niebo pełne pięknych cumulusów… ale obiecałam sobie, że popracować też trzeba… Grzecznie siedziałam więc przed komputerem do południa. Zdałam sobie wtedy jednak sprawę, że mogę tak siedzieć jeszcze kilka dni, bo pracy dużo, serce wyrywa sie do miłości mojego życia, a za chwilę może być za późno, bo Robert zapowiedział, że może być na lotnisku tylko do 16… Świadomość, że nie będzie mnie na lotnisku, że nie będę oddychać tym powietrzem, że nawet nie posiedzę na Kwadracie, przy szybowcach… W ciągu 15 minut byłam gotowa do drogi :). Jechałam, nie, ja unosiłam sie nad asfaltem razem z moim Złotym Cudem vol 2, tak gnało mnie moje serce …
Na lotnisku od razu się uspokoiłam, Kwadrat stoi, szybowce w powietrzu, kolejka do szybowców obecna :)Nie liczyłam na to, że zdążę polecieć, ale i tak było warto przyjechać… Jednak nastąpiła moja kolej i usłyszałam te wyczekiwane słowa ”to co? lecimy na termikę?“
Ciarki przeszły mnie po plecach, stratowaliśmy z wyciągarki, tak średnio wyglądało niebo z dołu, wszystko zależało od tego czy uda nam się zaczepić na tych 400 metrach w jakieś noszenie. Generalnie wygląda to w uproszczeniu tak, że szybowiec wprowadza się do komina ciepłego powietrza i krąży się w nim, a ciepłe powietrze pcha szybowiec do góry. Cała zabawa polega na tym żeby ten komin ciepłego powietrza znaleźć. Startował zasadniczo Robert, żeby wywalczyć jak najwyższą wysokość po wyczepieniu z wyciągarki. Generalnie jest przepis że uczeń nie może krążyć i szukać kominów samodzielnie poniżej 300 metrów, z instruktorem 200 m, ale wiadomo że na “parterze” bardzo trudno ten komin znaleźć i się w nim zaczepić. Im wyżej tym łatwiej - bo szybowiec cały czas opada i z wyższej wysokości ma się po prostu więcej czasu na szukanie. Mieliśmy prawie 450 metrów, było jak powalczyć :). Pierwszy komin też oczywiście znalazł Instruktor, ja byłam zajęta upraszaniem Anioła Stróża żeby pomógł i żeby sie udało ;). Boska interwencja nie była potrzebna, Instruktor sam sobie świetnie poradził i po kilku minutach krążyliśmy w małym przytulnym kominku z noszeniem plus 2 m/s. Kiedy “wykręcilismy się” na w miarę przyzwoitą wysokość ok 800 metrów ( nad poziomem lotniska) dostałam stery szybowca w swoje łapki żeby kontynuować dzieło i uczyć się oczywiście. Trzeba wspomnieć że tego dnia wiał silny wiatr, im wyżej tym silniejszy i wcale nie było to takie proste. Ile się naklęłam to moje, nie obyło się bez pomocy od czasu do czasu i bez licznych podpowiedzi :). Przez pierwsze pół godziny wpatrywałam się jak zombie w mózg w wariometr ( pokazuje ile m/s szybowiec się wznosi lub opada) i prędkościomierz ( w trakcie krążenia w kominie trzeba zachować stałą niezbyt dużą prędkość) … Kiedy wreszcie podniosłam wzrok i spojrzałam poza wnętrze szybowca, okazało się, że wiatr zniósł mnie całkiem na drugi koniec lotniska i odnosi dalej! Poprawiłam się i chociaż ciężko było mi nie spoglądać wciąż na przyrządy, to jednak przez resztę lotu kontrolowałam gdzie jestem i co dzieje się w powietrzu poza szybowcem :) Cumulusy zaczęły przepływać nad nami całymi szlakami, widoki były oszałamiające… szybko osiągnęliśmy wysokość 1800 metrów nad poziom lotniska :D
Poczułam wreszcie że latam, naprawdę latam… chociaż wciąż jeszcze umiejętności mi brakuje… Zachwycałam się niejako przerwami, bo niestety na tym poziomie nauki wciąż więcej czasu zabierało mi wyszukiwanie nowych kominów i utrzymywanie się w nich. Momentami mi wychodziło ,momentami mniej, na tej wysokości zrobiło się juz zimno, kostniały mi dłonie, zwłaszcza prawa ,którą trzymałam drążek lekko mi już drętwiała- nieprzyzwyczajona do takiego wysiłku :P. Tak, ja też słyszałam, że prawdziwy szybownik pilotuje szybowiec dwoma palcami, niestety mnie jeszcze ciut brakuje do tego etapu ;) Najbardziej szczęśliwa jestem z tego, że wreszcie mam zdjęcia z lotu i w chwilach zwątpienia czy ja na pewno latam, czy tylko mi się to śni, mogę sobie to udowodnić :)))
Po około godzinie latania, zdecydowaliśmy się wracać, bo wiatr coraz bardziej odwiewał nas od lotniska, a niebo zaczynało zaciągać się całkowitym przekryciem, co zwiastowało rychły koniec wszelkich noszeń. Powrót na lotnisko pod wiatr mnie zaskoczył. Dzieliło nas niecałe 10 km, więc optymistycznie zawróciłam szybowiec, ustawiłam sobie prędkość, spojrzałam poza kabinę na ziemię i … nic… nie drgnęliśmy nawet o metr. To dlatego, że prędkościomierz w szybowcu pokazuje prędkość względem powietrza, nie względem ziemi… Przy silnym wietrze, prędkość 100 km/h tylko niwelowała wpływ wiatru… Zgodnie z podpowiedzią Instruktora, pochyliłam bardziej maskę szybowca, zwiększając naszą prędkość do prawie 140 km/h wtedy zaczęliśmy wolno płynąć w kierunku lotniska. Na szczęście byliśmy wysoko i mięliśmy zapas wysokości by do lotniska dolecieć, oczywiście pod warunkiem nie napotkania silnych duszeń - czyli prądów powietrznych pchających szybowiec w dół. Nic takiego się nie stało, nad lotniskiem dalej mieliśmy spory zapas wysokości, która zbijałam krążąc tym razem w duszeniach ;). Mogłam oczywiście otworzyć hamulce aerodynamiczne, które szybko zniwelowałyby nadmiar wysokości, ale krążenie samo z siebie też jest nauką utrzymania szybowca w ryzach własnej woli :)
Po wylądowaniu, okazało się, że lataliśmy prawie 1,5 h :) Byłam zachwycona! Zostało hangarowanie, uporządkowanie papierów i powrót do domu, do pracy przy komputerze :)
Nigdy nie leciałam szybowcem. Jedynie słuchałam opowieści innych, zachwyconych ...ciszą, szumem wiatru...
OdpowiedzUsuńPracuje w miejscu, gdzie przez okno czasem widzę nasze szybowce z Babic latające w kominach. Cudne :)))
Gratuluję pierwszej termiki !
Serdeczności pozostawiam,
BB