Koniec roku świętowałam w szybowcu :). Udało się, pomimo obrzydliwego przeziębienia które
przypałętało się dwa tygodnie temu i nie chce odpuścić. Do ostatniej chwili
wahałam się czy jechać, ale jak zwykle zwyciężyło serce, a nie głos rozsądku. Na
miejscu, w porównaniu do ostatnich grudniowych temperatur, po prostu Syberia. Dreptałam
w kółko żeby się rozgrzać, na szczęście szybko pojawił się zapowiadany gorący
żurek i kiełbaski :). Loty całkiem rekreacyjne, przyjechała całkiem spora jak na specyfikę
dnia ekipa, a ja miałam komplet swoich Instruktorów do wyboru. Lubię latać z
nimi wszystkimi, zarówno Bocianem jak i Puchaczem, więc specjalnie się nie
zastanawiałam nad kolejką do szybowca. Do czasu kiedy zobaczyłam pierwsze pętle
na niebie… W głowie pojawiło mi się tysiąc
myśli, na tak, na nie, na za chwilę i na innym razem. Kiedy jednak zwolniła się
kolejka do Bociana i właśnie miałam do niego wsiadać… no nie wsiadłam… Kilka
minut później upychałam się Jackowi do Puchacza. Próbując dopiąć się w pasach
jak najmocniej, zastanawiałam się co mnie czeka, czy w ogóle mi się
spodoba? Marzyłam o akrobacji od
początku, ale odsuwałam taki lot w czasie, bo bałam się reakcji mojego organizmu, mnie
samej, weryfikacji tej mojej fascynacji z najbardziej namacalnie sprawdzaną rzeczywistością.
Startowałam trochę rozkojarzona, walnięcie ogonem od razu przywróciło mi
skupienie ( shame on you! ;) ).
Przyjechałam na lotnisko z nastawieniem, że popodziwiam widoki z góry i porobię
zdjęcia, bo będzie okazja… Tymczasem po wczepieniu
oddałam sterowanie szybowcem w ręce Jacka i… Nagle świat zaczął się obracać, nie pamiętam pierwszych figur, ale intensywnie niebieskie
niebo, które otoczyło cały szybowiec, wirujące pola pod nogami i absolutny
zachwyt… i żal… nie mogłam uwierzyć, że
kiedykolwiek nauczę się tak pilotować szybowiec… a potem przypomniało mi się jak bardzo
martwiłam się czy kiedykolwiek pojmę lądowanie i znów zaczęłam się uśmiechać całą
sobą. Odczuwanie zmian przeciążeń jest dziwne. Inne niż cokolwiek znałam, chociaż
niewielkie przeciążenia zaliczyłam już przy zakrętach, ćwiczeniu przeciągnięć
statycznych i dynamicznych i
wyprowadzaniu z korkociągów. Najdziwniejsze jest uczucie, kiedy jest się
całkiem do góry nogami w pętli. Mniej przyjemne przy wyprowadzaniu szybowca. Nie kręciło mi się jednak w głowie, o dziwo cały czas wiedziałam w jakiej części lotniska się znajdujemy, z fizycznej strony czułam się całkiem w porzadku, a z duchowej... och... czemu już koniec ? Mój powrót po kręgu do lądowania niewiele miał
wspólnego z myśleniem, bo chwilowo nie bardzo potrafiłam myśleć... dobrze, że ten
manewr ćwiczyłam tyle razy, że nie zgubiłam się nad własnym lotniskiem :) Nagle odkryłam, że w szybowcu czuję się już „u siebie” Być może,
spowodowała to dłuższa przerwa ? W drugim locie zaczęłam się już rozglądać, starałam się śledzić ruchy sterów,
ale przypominało to mniej więcej bakterię która próbuje przeskoczyć na następny
etap ewolucji. :) Jacek informował mnie
jaką właśnie figurę robimy, super!, niektórych nawet zapamiętałam nazwy, a
niektóre nawet skojarzyłam z ruchem szybowca. Taka pętla na przykład… albo taka
pętla po skosie…o jeszcze ranwers i
korek z pleców, aaaa i beczka szybka? Zdolna bakteria ;). Kiedy pilotowałam szybowiec już do lądowania,
nagle loty po kręgu stały się takie wybitnie mało interesujące. Doszłam do
wniosku że jak tylko poćwiczę to na pewno nauczę się podstawowej akrobacji. Na koniec lotnego dnia, Jacek zabrał mnie na lot po raz
trzeci. To był już absolutny czysty
odlot. Cały lot pilotował Jacek, ja byłam tylko pasażerem. Hmmm, chyba
przeskoczyłam jednak etap ewolucji… Ja nie chcę być już tylko pasażerem w szybowcu!!!
Latanie akrobacji tak bardzo mnie zachwyciło, że jak to ja,
zamilkłam całkiem. Od środka świeciło we mnie potężne światło, a ja tylko patrzyłam..
i całą sobą czułam radość, szczęście, zachwyt. Wtedy odkryłam, że jestem
uzależniona. Nie ważne ile mi to zajmie, ja po prostu będę się tego wszystkiego
uczyć! Nie wyobrażam sobie, że mogłabym nie
latać akrobacji! Zabawny komentarz moich zachwytów nad pierwszymi w życiu lotami akrobacyjnymi zaowocował kolejnym komiksem :)
Kiedy zwijaliśmy już szybowce, toczyła się przy
mnie rozmowa dwóch pilotów, planujących długie przeloty, och... tak lecieć „w
cały świat”. W dodatku po rozmowie, okazało się, że prawdopodobnie byłam w
błędzie, myśląc całe życie, że nie mogę latać jako krótkowidz. Całkiem
możliwe, że mogłam latać od samego początku! Prawdopodobnie moje
przekonanie wynikało wprost z chęci zostania pilotem wojskowym, o szybowcach
samych w sobie nie myślałam w takich kategoriach. Przeraziłam się!
Tak niewiele brakowało żebym nigdy nie latała! Mam niesamowite szczęście, że
jednak odnalazłam tą drogę!
Oprócz latania, prowadziłam listę wzlotów i próbowałam robić zdjęcia. Niestety robienie zdjęć ucierpiało najbardziej. Warunki do fotografowania bardzo trudne jak dla takiego amatora jak ja, ostre słońce i zdjęcia kiepskiej jakości. W dodatku w najpiękniejszych momentach niemiałam w ręku aparatu. W pierwszym, podczas startu, zanim szybowiec oderwał się od ziemi, zerwał się zaczep liny, a tuż przed szybowcem otworzył się na całą swoją szerokość spadochronik, który do tejże liny jest przyczepiony. Rzadki widok, wyszłoby piękne ujęcie… Drugi moment był absolutnie obłędny! Nisko lecący szybowiec, wprost na nas, aż mi ciarki przechodzą kiedy przypominam sobie ten widok. Ale aparat leżał wtedy w aucie, kilka metrów ode mnie. Pozostało mi jedynie stać i chłonąć. Zapamiętam to do końca życia. Coś absolutnie pięknego!
Zbieranie się na start :)
W nowym roku spełnienia nowych lotniczych marzeń. I dużo lotniczej pogody. Niech żyją Puchacze i Bociany !
OdpowiedzUsuńDziekuję i nawzajem wszystkiego dobrego !!! :))))
UsuńI moje życzenia przyjmij. Niech Ci się szczęści w tym Nowym Roku.
OdpowiedzUsuńI Puchacze I Bociany niech będą Twoim "drugim domem" :)
Dziękuję Ci bardzo :)))))
Usuń