Latanie śniło mi się od zawsze. Na początku tylko na chwilę
zawisałam w powietrzu zbiegając po długich schodach, przeskakiwałam stopnie,
potem całe biegi, piętra... Pewnego dnia zaczęłam unosić się nad uliczką po
której szłam. Coraz dłużej, coraz dalej, na początku blisko ziemi, kilka
centymetrów, metrów... Stawałam na krawędzi wysokich budynków, klifów, wąchałam
powietrze... W końcu skoczyłam, nie było zbyt wysoko, pęd powietrza uderzył mnie
w twarz. Wiatr chciał porwać ze sobą, ale ja szybko stanęłam na ziemi. Próbowałam... Wciąż nie wiedziałam jak to zrobić by latać wtedy kiedy chcę, zdarzało się to
przypadkiem. Czekałam... Raz poleciałam z wiatrem, byłam wysoko tuż pod chmurami,
pode mną kładły się pola, na horyzoncie rysowała się linia lasu, a za nim inny
świat... ale bałam się zapuścić dalej, przed siebie...
Pewnego dnia stałam wśród
moich przyjaciół i nagle zaczęłam unosić się nad ziemią, wiedziałam jak!
Przytrafiło mi się to kilka razy, czułam, że jeżeli tylko będę potrafiła przenieść
ten stan umysłu na jawę, będę latać, bo wiem jak to robić! Potrafiłam unieść
się nad ziemię!
Niedługo potem mój realny świat rozprysł się na tysiąc
kawałków, ale przez rozbitą w drobny mak szybę wiał wiatr... a ja zaczęłam latać, naprawdę latać…przestałam
śnić...
Wciąż był jednak we mnie lęk... bałam się, że to tylko kolejny sen o lataniu, a
ja zaraz usłyszę, że tylko wydawało mi się, że uczę się latać, ale tak
naprawdę nigdy nie będę... nie polecę przed siebie razem z wiatrem, poza linię
lasu...
Po sylwestrowych lotach rozchorowałam się od nowa, dołączyła
migrena. Nie mogłam spać zapadałam jedynie w krótkie drzemki, wyrywana z nich pulsującym
bólem głowy. Pozwoliłam się osaczyć wszystkim czarnym myślom...
Poskręcana, umęczona z
bolącym kręgosłupem po kilku niedospanych nocach, w końcu zasnęłam kamiennym
snem.
Szłam w kierunku ruin wielkiego zamku, musiał tu przejść
jakiś kataklizm, wyrwane drzewa, zniszczone pola, ogrody. Ciemne niebo pokryte było
ołowianymi chmurami, ciężkimi od deszczu . Kiedy wspinałam się po długich
stromych schodach, zaczęłam mijać ludzi,
którzy szli tak jak ja pod górę, do
zamku. W ich oczach był tylko smutek i poczucie straty. Jednak ja widziałam coś
jeszcze. Kiedy zaczynałam się im przyglądać dostrzegałam w nich ukrytą radość i
dobre wydarzenia które były przed nimi. Podeszłam
do pierwszej osoby, pięknej dziewczyny z
poranionymi we wspinaczce stopami, przyglądała się swoim świeżym bliznom na
nogach. Przez chwilę wahałam się
czy się odezwać... była taka piękna... Położyłam jej rękę na ramieniu, drgnęła,
spojrzała na mnie niezbyt przyjaźnie. Uśmiechnęłam się do niej: „nie przejmuj się
swoimi stopami, kiedy oczekujesz dziecka”, zdumienie na jej twarzy oświetlił
promień słońca. Szłam pod górę podchodząc do ludzi i mówiąc co dobrego ich
czeka na końcu wspinaczki, a przez chmury zaczęły przedzierać się jasne promienie. W końcu doszłam do tarasu na szczycie. Fragmenty kamiennych balustrad
chrzęściły mi pod nogami kiedy szłam do jego krawędzi. Ludzie zaczęli wołać żebym
zawróciła, że tam nie ma drogi... ale ja nie zwracałam już na nich uwagi,
rozpierzchły się ołowiane chmury, mokry taras zalśnił od słońca. Usłyszałam
jeszcze za plecami jak ktoś powiedział "nie, nie wołaj jej, to pani wiatru i nieba"... Rozłożyłam skrzydła i uniósł mnie
wiatr. Pode mną zawirowały pola.
Zrobiłam pętlę, zawisłam nad ziemią do góry nogami na
plecach, zapikowałam w dół... Ziemia zaczęła się przybliżać, wiedziałam co mam
robić. Zakrążyłam pod pękatą chmurą... uniosłam się nad zamek, pod chmury,
popędziłam z wiatrem w kierunku linii
lasu...
Piękne sny :) Mnie śni się tylko latanie w samolocie, najczęściej z odkrytą kabiną, albo latające samoloty, szybowce, balony... motyle .
OdpowiedzUsuńŚwietnie:) już nie długo przypłyną białe banie i znów będziesz rozwijać skrzydła ;)
OdpowiedzUsuńSuper:) Już nie bawem przypłyną białe banie i znów będziesz mogła uczyć się powietrza i rozwijać skrzydełka :)
OdpowiedzUsuńTeż czasem fruwam wysoko...
OdpowiedzUsuń