11 stycznia 2016

Sny o lataniu

Latanie śniło mi się od zawsze. Na początku tylko na chwilę zawisałam w powietrzu zbiegając po długich schodach, przeskakiwałam stopnie, potem całe biegi, piętra... Pewnego dnia zaczęłam unosić się nad uliczką po której szłam. Coraz dłużej, coraz dalej, na początku blisko ziemi, kilka centymetrów, metrów... Stawałam na krawędzi wysokich budynków, klifów, wąchałam powietrze... W końcu skoczyłam, nie było zbyt wysoko, pęd powietrza uderzył mnie w twarz. Wiatr chciał porwać ze sobą, ale ja szybko stanęłam na ziemi. Próbowałam... Wciąż nie wiedziałam jak to zrobić by latać wtedy kiedy chcę, zdarzało się to przypadkiem. Czekałam... Raz poleciałam z wiatrem, byłam wysoko tuż pod chmurami, pode mną kładły się pola, na horyzoncie rysowała się linia lasu, a za nim inny świat... ale bałam się zapuścić dalej, przed siebie... 
Pewnego dnia stałam wśród moich przyjaciół i nagle zaczęłam unosić się nad ziemią, wiedziałam jak! Przytrafiło mi się to kilka razy, czułam, że jeżeli tylko będę potrafiła przenieść ten stan umysłu na jawę, będę latać, bo wiem jak to robić! Potrafiłam unieść się nad ziemię!
Niedługo potem mój realny świat rozprysł się na tysiąc kawałków, ale przez rozbitą w drobny mak szybę wiał wiatr...  a ja zaczęłam latać, naprawdę latać…przestałam śnić...
Wciąż był jednak we mnie lęk... bałam się, że to tylko kolejny sen o lataniu, a ja zaraz usłyszę, że tylko wydawało mi się, że uczę się latać, ale tak naprawdę nigdy nie będę... nie polecę przed siebie razem z wiatrem, poza linię lasu...


Po sylwestrowych lotach rozchorowałam się od nowa, dołączyła migrena. Nie mogłam spać zapadałam jedynie w krótkie drzemki, wyrywana z nich pulsującym bólem głowy. Pozwoliłam się osaczyć wszystkim czarnym myślom...
Poskręcana, umęczona z bolącym kręgosłupem po kilku niedospanych nocach, w końcu zasnęłam kamiennym snem.
Szłam w kierunku ruin wielkiego zamku, musiał tu przejść jakiś kataklizm, wyrwane drzewa, zniszczone pola, ogrody. Ciemne niebo pokryte było ołowianymi chmurami, ciężkimi od deszczu . Kiedy wspinałam się po długich stromych schodach, zaczęłam mijać  ludzi, którzy szli  tak jak ja pod górę, do zamku. W ich oczach był tylko smutek i poczucie straty. Jednak ja widziałam coś jeszcze. Kiedy zaczynałam się im przyglądać dostrzegałam w nich ukrytą radość i dobre wydarzenia które były przed nimi.  Podeszłam do pierwszej osoby,  pięknej dziewczyny z poranionymi we wspinaczce stopami, przyglądała się swoim świeżym bliznom na nogach.  Przez chwilę wahałam się czy  się odezwać... była taka piękna... Położyłam jej rękę na ramieniu, drgnęła, spojrzała na mnie niezbyt przyjaźnie. Uśmiechnęłam się do niej: „nie przejmuj się swoimi stopami, kiedy oczekujesz dziecka”, zdumienie na jej twarzy oświetlił promień słońca. Szłam pod górę podchodząc do ludzi i mówiąc co dobrego ich czeka na końcu wspinaczki, a przez chmury zaczęły przedzierać się jasne promienie. W końcu doszłam do tarasu na szczycie. Fragmenty kamiennych balustrad chrzęściły mi pod nogami kiedy szłam do jego krawędzi. Ludzie zaczęli wołać żebym zawróciła, że tam nie ma drogi... ale ja nie zwracałam już na nich uwagi, rozpierzchły się ołowiane chmury, mokry taras zalśnił od słońca. Usłyszałam jeszcze za plecami jak ktoś powiedział "nie, nie wołaj jej, to pani wiatru i nieba"... Rozłożyłam skrzydła i uniósł mnie wiatr.  Pode mną zawirowały pola.
Zrobiłam pętlę, zawisłam nad ziemią do góry nogami na plecach, zapikowałam w dół... Ziemia zaczęła się przybliżać, wiedziałam co mam robić. Zakrążyłam pod pękatą chmurą... uniosłam się nad zamek, pod chmury, popędziłam z wiatrem w kierunku  linii lasu...

4 komentarze:

  1. Piękne sny :) Mnie śni się tylko latanie w samolocie, najczęściej z odkrytą kabiną, albo latające samoloty, szybowce, balony... motyle .

    OdpowiedzUsuń
  2. Świetnie:) już nie długo przypłyną białe banie i znów będziesz rozwijać skrzydła ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Super:) Już nie bawem przypłyną białe banie i znów będziesz mogła uczyć się powietrza i rozwijać skrzydełka :)

    OdpowiedzUsuń