W sobotę zapowiadał się bardzo fajny lotny dzień, niestety
nie dla mnie, wiosenna migrena znów dała znać o sobie. Stęskniona,
jechałam pomimo to na lotnisko.
Na miejscu czekał na mnie najpiękniejszy prezent. Zostałam
wytypowana przez mojego Instruktora jako pasażer w locie kolegi, który miał trenować loty akrobacyjne! Tak, pamiętam
obiecywałam sobie, że więcej nie wsiądę do szybowca z migreną... ale wiecie... miałam lecieć FOXEM!!!!! a poza tym w końcu tylko jako pasażer nie? ;)
Emocje sięgnęły zenitu, kiedy zapakowałam się do tylnej
kabiny i dociągnęłam przy pomocy kolegi wszystkie pasy, tak mocno żeby stanowić
jedność z siedzeniem.
Dokładnie rok temu, w pierwszy dzień wiosny, leciałam po
raz pierwszy szybowcem. Teraz w rocznicę miałam lecieć prawdziwym, sportowym, jednym z najlepszych szybowców
akrobacyjnych MDM -1 FOX
Pamiętam kiedy z poskładanymi skrzydłami wyglądał jak śpiący ptak w gnieździe. Z wrażenia bałam się go dotknąć i tylko stałam w zachwycie patrząc na niego.
Teraz zaś siedziałam w środku i przygotowywałam się do lotu,
odpytywana z awaryjnego opuszczania szybowca i przyrządów, które były kompletnie w
innym miejscu i z powodu emocji kompletnie do mnie nie przemawiały. Możecie
sobie wyobrazić jak bardzo byłam rozkojarzona, skoro wysokościomierz ustawiałam
na 800 metrach nad lotniskiem do wysokościomierza w przedniej kabinie ;), (a to podstawowa rzecz którą robi się
po wejściu do szybowca uuuuppppssss ). Można oczywiście przyjąć, że jako
pasażer mogłam to zignorować, ale jednak szkoda marnować okazji do nauki. Michał z którym leciałam
omówił ze mną cały program akrobacji jeszcze na ziemi, wytłumaczył jak będzie
zachowywał się szybowiec w poszczególnych figurach i co może być dla mnie
całkiem nowe. Obiecał, że oszczędzi mi większych przeciążeń na pierwszy raz ;). Dotrzymał obietnicy, mieliśmy lekki lot tylko do 4,5 g przeciążeń przy 7g dopuszczalnych :). Byłam za to bardzo wdzięczna, bo nie do końca wiedziałam jak tam z moją dyspozycyjnością
będzie. FOX nazywany jest AGRESOREM.
Myślę, że to wystarczy za każde tłumaczenie ;). Umówiliśmy się, że po pierwszych
dwóch figurach – najbardziej obciążających zapyta mnie jak się czuję i to
zdecyduje o dalszym locie.
Żartowałam, że jak nie odpowiem, to znaczy że zemdlałam i
właśnie gdzieś tam się ślinię w szaliczek z wywalonym językiem, więc będzie mógł
zrobić wtedy już dowolną kombinację i nie będzie to miało żadnego znaczenia ;) .
W końcu podkołowała holówka, szybowiec został podpięty do
liny, zamknięta kabinka… ruszył…
Już na rozbiegu czuć było, że to jest wielki, ciężki szybowiec.
Chociaż nie pilotowałam, czułam tą potęgę od pierwszej chwili. Lot na holu za Gawronem trwał trochę, termika
radośnie bujała, a mnie zaczęło się robić od tego ciepło w okolicach żołądka,
na co byłam przygotowana, bo wiedziałam że przy stanie około migrenowym, do którego udało mi się wyciszyć migrenę przy
pomocy hektolitrów yerby, nie będzie wesoło. Przełykałam ślinę, przymykałam
oczy i mówiłam sobie kurcze wytrzymam, bo chce tego najbardziej na świecie…
W końcu wysoko po północnej
stronie lotniska wczepiliśmy się z holu, Michał wyrównał lot szybowca, zameldował przez radio „Fox w strefie
akrobacji”, zamachał zamaszyście skrzydłami ( zawsze tak rozpoczyna się na
zawodach wiązankę żeby dać znać sędziom na dole o rozpoczętym programie ) a w moich
żyłach zaczęła płynąć czysta adrenalina. Przeszły mi natychmiast absolutnie
wszystkie dolegliwości. Jak ręka odjął.
Michał „włączył dopalacze”, wiatr na skrzydłach zawył ( Fox
lata z prędkością do 280
km/h ), a
szybowiec runął w przestrzeń zaczynając swój taniec.
Ja zaś nabrałam oddechu w płuca w zachwycie i tak już został mi ten zachwyt
do końca lotu.
Nie potrafię powiedzieć co podoba mi się najbardziej. Czy to
kiedy szybowiec pnie się pionowo w górę, aż w końcu wytraca całą prędkość, wszystko
ucicha, a świat zastyga na ułamki sekund, czy to, kiedy potem przewala się
kierowany ręka pilota przez skrzydło i pędzi w kierunku ziemi, czy jak liść
opada na wietrze, wydawać by się mogło kompletnie swobodnie i bez żadnej
kontroli, ale dopiero ze środka poczułam, że każde jego wahnięcie jest
dokładnie zaplanowane, trzymane sterami. Czy zwariowane wirówki w beczkach czy
beczki starannie dzielone na ćwiartki,
kiedy szybowiec przeskakuje jak precyzyjny mechanizm z jednego położenia
w kolejne. Czy wtedy kiedy widzę przed sobą błękit nieba, czy zbliżającą się
ziemie? Czy też wtedy kiedy zawiśliśmy
do góry nogami i pędzili tak przed siebie podwieszeni do szybowca jak
nietoperze.
Taki lot trwa bardzo krótko, ale ja tak chłonęłam każdą jego
część że wydawało mi się, że lecimy bardzo długo. Szybowiec ciął powietrze jak
strzała, tańczył na niebie. Kiedy patrzę na akrobacje z ziemi przypomina mi to
tańczącą balerinę. Tam w górze czuć to jeszcze dokładniej. Mając przyjaciół,
którzy tańczyli w balecie, wiem ile tancerz wkłada wysiłku, by ruch wydawał się
właśnie taki lekki, niewymuszony, swobodny… ile potrzeba treningów, skupienia,
poświęconego czasu. Z akrobacją jest tak samo. To perfekcja w pilotowaniu
szybowca.
Kiedyś jako mała dziewczynka wyobrażałam sobie, że jestem baletnicą.
Może kiedyś będzie mi dane tańczyć balet na niebie…
Ten komentarz został usunięty przez administratora bloga.
OdpowiedzUsuńI like it :)))
UsuńAaaaa strasznie Cię przepraszam to pomyłka z tym usunietym komentarzem :( nie mam kompa,korzystam z komórki ,kliknelam z zamiarem gdzie indziej chlip chlip
OdpowiedzUsuńW takim razie wynalazłaś nowe niesamowicie skuteczne lekarstwo na migrenę!:-) Działa szybko i niezawodnie. Ma tylko jedną wadę - uwaga! - niesamowicie i w ekspresowym tempie uzależnia!;-)
OdpowiedzUsuń