09 listopada 2009

Zwierzak korporacyjny


Kiedy kilka lat temu przyjmowano mnie do pracy w korporacji czułam, że to jest moje miejsce, nie ciągnęła mnie myśl o własnej działalności, małych kameralnych firmach ( w takich już pracowałam ). Chciałam być korporacyjnym zwierzakiem.
Korporacja od razu kojarzy się z wyścigiem szczurów, mordowaniem indywidualności i złem najgorszym .. ale ma też swoje zalety.
To tutaj poznałam fantastycznych ludzi, niektórzy już ze mną nie pracują, ale nadal mamy ze sobą kontakt. Marchewką są większe projekty, a cukierkami na pewno są wszelakie wyjazdy – jeśli ktoś je lubi. Ja lubię - od czasu do czasu, uwielbiam zaszaleć, pojechać na szkolenie do hotelu, na który mnie normalnie nie stać, wejść do SPA gdzie „ą” i „ ę” , gadać do rana i tańczyć. No właśnie tańczyć …
Ostatnio „załapałam się” na wyjazd szkoleniowy dla Projektantów Instalacji Sanitarnych – o dziwo więcej z niego wyniosłam niż „Instalatorzy”, bo dla nich większość rzeczy była oczywista, a dla mnie to przydatna do projektowania wiedza.
Nie, nie skusił mnie nocleg w hotelu przy sporej stadninie koni ;) O tym, że w powietrzu pachnie końmi zorientowałam się już na miejscu – a dla mnie to jeden z najbardziej ubóstwianych zapachów.:)
Najbardziej skusiła mnie możliwość porozmawiania z dobrymi znajomymi z pracy, bo na co dzień, pomimo że siedzimy ze sobą przez 8h/ dobę, nie bardzo jest na to czas.
Okazja była i było cudownie, chociaż przekonana byłam, że spać pójdę wcześnie, bawiłam się do rana. Najpiękniejsze jednak było to że .. tańczyłam….! No jasne, z przerwami, bo kolano dawało o sobie znać, ale jednak! Nie były to też moje zwykłe szaleństwa parkietowe z totalnym odjechaniem, bo cały czas musiałam pamiętać, że kolanko mi się w niektóre strony wygina bardziej, a w niektóre wręcz przeciwnie ;)
Nawet wygraliśmy jeden z konkursów – w ustawianiu wieży z polan na ognisko … oczywiście do końca życia będę utrzymywać, że to dlatego że w naszej drużynie był jeden architekt ( czyli ja ) hahaha .
Najbardziej niezapomniany będzie dla mnie jednak walc angielski, który zatańczyłam z kolega o 3 nad ranem.
Był to też czas, okazało się pożegnań, bo korporacja ma tą swoja „ciemna stronę mocy” i po naszym przyjeździe, pod koniec miesiąca posypały się zwolnienia...
Dziś czytałam zaległą pocztę, po tym jak zmogło mnie choróbsko i nie było mnie w pracy.
Przywitał mnie motywacyjny list o tym, że u nas już jest wspaniale, że w tym składzie już przetrwamy i w ogóle jest fantastycznie i już !
Skojarzyło mi się z Piersem Anthonym i jednym z jego opisów w cyklu o świecie Xanth. Bohaterowie spotykają nimfy i faunów, regularnie atakowanych i zabijanych, jednak te leśne stworzenia miały niepokalaną pamięć i zaraz po ataku zapominały o nim i szczęśliwie bawiły się dalej.
To już kolejny tak oratorsko –literacki występ z tym samym przesłaniem po kolejnych zwolnieniach.
Czy ja się boję ? Nikt nie chce być zmuszony do nagłego poszukiwania pracy , zwłaszcza jeśli ma w perspektywie spłacanie kredytu..
Niedawno naszły mnie jednak takie refleksje:

Stanęłam na chwilę ze szklanką świeżo zaparzonych ziółek przy biurku udającym stół jadalny, chłonąc spokój jesiennego nieba zza okna. Gwar biura nagle stal mi się obcy.
Lata temu gdy czytałam "Lesia" Chmielewskiej, jasno miałam już wytyczone swoje marzenia o byciu architektem, pracującym w wielkim biurze. Świat okazał się dokładnie taki, jaki sobie wyobrażałam. Zgiełk dnia codziennego, bieganina po urzędach, pozorna walka z przepisami, chęciami Inwestora i własną estetyka, przeplatana śmiesznymi sytuacjami, szybko chwytanymi przez nasze poczucie humoru, dowcipami, przekomarzaniem. Problemy i radości ubarwiały codzienność. Po pracy uroki dużego miasta, kino, teatr, basen, zajęcia z tańca i sztuk walki, spotkania z przyjaciółmi w barwnych kawiarenkach i pizzeriach.
Siadałam rano przed monitorem pełna radości i pewności, że jestem na swoim miejscu, zasypiałam z poczuciem spełnienia.
Teraz gapię się przez okno i zastanawiam się co ja tutaj robię?
Trzymam w ręku ofertę pracy w większym, lepszym biurze, z lepsza architekturą do projektowania, za lepsze pieniądze, które może w końcu pozwolą budować mi mój dom i nie potrafię się zdecydować by kliknąć „wyślij” na mailu z moją aplikacją.
Ludzie podniesionymi głosami dyskutują o projektach, zaczynam dostrzegać bezsensowność działań w wielkiej korporacji, głupie decyzje…
Wydaje mi się, że ratuje mnie widok za oknem, barwne stare miasto u stóp wieżowca i zaczynam rozumieć że mój wzrok ucieka poza nie, na horyzont pełen zielonych, zalesionych wzgórz. Moje myśli zaczynają błądzić w czasach dzieciństwa, gdy zagubiona w puszczy nad leśnym jeziorem, marzyłam aby kiedyś tam wrócić i zostać. Żyć w małej chatce, zbierać chrust, grzyby, jagody, mieć własny ogród, kury i kozę. Wracam do miasta, bo wśród myśli z dzieciństwa były tez wspaniałe budynki i wielka architektura.
Kocham swój zawód, ale nie chcę już produkować kolejnych blaszanych pudełek wg krojonych kosztów przerzucanych na przyszłe zyski, widzimisię szefów projektów, kryjących brak kompetencji lizodupstwem inwestorskim. Dosyć mam bycia przedmiotem, do spełniania premii dyrektorskich i wypraw żeglarskich na luksusowych jachtach z których dosyłane regularne wiadomości pouczają mnie o etyce firmy i pozwoleniu na nadgodziny ku chwale logo widniejącego na drzwiach mojego biura.
Nie pocieszam się wizja pracowni idealnej, bo czuje, że nawet nie chce jej już szukać.
Przystanęłam przy drodze, rozczochrałam włosy, mail z aplikacja wyładował w koszu. Nie wiem jeszcze gdzie serce pociągnie moje stopy, ale wiem której z dróg na pewno nie wybiorę.

1 komentarz:

  1. Nie wyglądasz jak zwierzak korporacyjny;] Może to jakis znak;]
    Ja sobie nie wyobrażam takiego życia, w biegu, natłoku spraw i w wielkim mieście, choć kiedyś o takim marzyłam!
    Powodzenia w spełnianiu marzeń!

    OdpowiedzUsuń