29 października 2010

Pierwsze koty za płoty


Ze stu zdjęć wybrałam 20, z 20 te niżej prezentowane 8 jako tako mi odpowiadają. Jeśli miarą artyzmu jest niezadowolenie ze swoich prac to jestem geniuszem ;).
Faktem jednak jest, że z licznych opcji aparatu opanowałam dopiero 1/100 i właściwie robię zdjęcia niemal na całkowitym automacie, więc cóż się dziwić ;) Tak więc te skromne fotki, to raczej prezentacja możliwości aparatu niż moich, hihhi. Przede mną wiedza jak dobrać balans bieli, ustawienia ISO i innych różnych takich, o których jeszcze nie wiem, bo ostatnim moim aparatem była Practica , a wcześniej vilia .

Zachwycona jestem już -posiadaniem aparatu, a będę jeszcze bardziej,jak już opanuje aparat na tyle, że będę sobie mogła używać tych wszystkich "pokrętełek" i eksperymentować ze światłem i innymi takimi :))))

28 października 2010

APOKALIPSA

Na ostatnie pogodne październikowe dni udało mi się wygospodarować nieco urlopu, który zaczął się malowniczo, od zarwania paru nocek i weekendem w biurze, czego niestety wymagał projekt. Jak to zwykle bywa w takich sytuacjach, czeka mnie rewizja B, czyli poprawki, bo w tym zawodzie już tak jest, że na końcówce wychodzi coraz więcej problemów do rozwiązania :). Tymczasem jednak spędzam przemiło urlop kichając i kaszląc, przywiózłszy sobie jakiegoś radosnego wirusa z przedszkola dziecięcia mojej przyjaciółki. Każdą cenę warto jednak zapłacić za takie spotkania, gdzie naładowane baterie znacząco przewyższają drobne koszty, w tym również opuszczenie zajęć z tańca, ale naprawdę nie dałabym na nich rady. Plany urlopowe – co to ja nie zrobię - nie zawaliły się absolutnie, ponieważ żadnych takowych planów nie miałam, wiec wygrzewam się we flanelowej pościeli, popijając malinową herbatkę z melisą i z czystym sumieniem zagłębiam się, a to w lekturę, a to w oglądanie ulubionych filmów, przerywając sobie długimi, cudownymi spacerami z psem.
Tą sielską atmosferę przerwała wiadomość z okolic Niebieskiego Domku.
Wiemy już kto przewraca nam płytki chodnikowe i niszczy kolejne kłódki w domu.
Syn siostry naszej zaprzyjaźnionej sąsiadki. Żeby nie było łatwo sprawa jest skomplikowana i wcale niejednoznaczna.
Dwa lata temu męska część mojej rodziny, w osobie mojego taty wynalazła skrót do naszego domu leśną droga przez prywatne lasy, bo oficjalna zwyczajnie w świecie nie była i nie jest przejezdna dla przeciętnego auta. Czy też nie pytał się wtedy dokładnie, czy też wtedy nikt nie był zainteresowany udzielić nam tej informacji – nie dotarliśmy wówczas do właścicieli lasów przez które owa leśna droga przechodziła. W newralgicznym miejscu gdzie robiło się znaczne bagienko, położone zostały dwie rurki i właśnie owe nieszczęsne płytki i przejazd był. Przez dwa lata nikomu to nie przeszkadzało. W te wakacje objawił się właściciel w osobliwy sposób – właśnie „wchodząc w szkodę” i nie tylko przewracając nam płyty chodnikowe - co mogę zrozumieć, wszak leżą na jego działce, ile niszcząc właśnie nam kłódki. Dlaczego - wkurzony, że jeździmy przez jego kawałek leśnej drogi - doskonale –w przeciwieństwie do nas wiedząc kto my jesteśmy i jak do nas dotrzeć, nie przekazał przez posły ( skoro nie chciał z nami gadać osobiście ), że mu się nie podoba, tudzież że życzył by sobie jakieś zadośćuczynienie za przejazd - nie wiem. Zwłaszcza, że rozpowiadaliśmy we wsi, że chcemy znaleźć właściciela, coby się dogadać w sprawie przejazdu.. Mogę się domyślać, że to taki sam zapalony kogucik do wojowania jak moje ciało rodzicielskie. I właśnie o te charaktery kogucie sprawa się rozbija. Gdyby ów tamten owamten poprzestał na przewalaniu płytek to pewnie rozeszłoby się po kościach - i tak od początku intensywnie poszukujemy drogi dojazdowej, która byłaby i oficjalna i przejezdna, bo bez tego trudno o możliwość budowy, skończyło by się na dogadaniu pewnie, żebyśmy mogli jeszcze przez jakiś czas tamtędy dojeżdżać, a potem na uprzątnięciu terenu. Niestety w myśl zasady jak Kuba Bogu tak Bóg Kubie zapędziło się to za daleko. Nie wiem czy po rozebraniu owej prowizorycznej drogi przez bagienko, złośliwości ustaną, ba, nie wiem czy do takiego – najprostszego i w sumie słusznego rozwiązania uda mi się namówić własna stronę konfliktu.. :( . W tym wszystkim siedzę, zła jak osa, bo ani pomysł jeżdżenia przez cudzy las mi się nie podobał ( e córka pytałem, właściciel się nie interesuje , nie wiadomo gdzie jest ,nie będzie problemu .. etc) a już tym bardziej robienia tam tymczasowej melioracji, ani nie mam ochoty rozmawiać z kimś kto zamiast normalnie powiedzieć, a nawet zrobić awanturę – w sumie słuszną, co leży mu na wątrobie, robi podchody partyzanckie. Obawiam się, że na normalne rozmowy to już jest za późno, moja męska część rodziny też już się zakoguciła i pała rządzą zemsty i pokazania się kto tu jest ważniejszy, co zapewne doprowadzi już do super fantastycznego konfliktu. W dodatku się nasłuchałam, że ów pan drze koty ze wszystkimi sąsiadami o byle co, nawet z tym co to już nie żyje ale kiedyś podpalił nasz dom – jak jeszcze nie był nasz ;)
Tak oto szukając cichego spokojnego miejsca z dala od ludzi , siedliskowej działki.. wrąbałam się w sam środek wojen miedzywioskowych .
Jako rasowa stara panna mogę sobie westchnąć ze zgrozą… FACECI….
Poszłabym do owego Pana, jak to u nas w tradycji bywa, z wódką i wyjaśniła sprawę.. szkopuł w tym, że ja jestem całkowitą abstynentką..
APOKALIPSA – jak mawiała pani Frau …


EDIT:
Po rodzinnej naradzie, męska część postanowiła udać się w delegacje z wodą ognistą w celu naprawienia sąsiedzkich stosunków :) Pozostaje trzymać kciuki za pozytywny wynik owej delegacji . :)

17 października 2010

Taniec z marzeniami

Dawno dawno temu mała dziewczynka pokochała taniec, nie została baletnicą, ani nic z tych rzeczy, bo postanowiła zostać architektem, ale o tym innym razem ;) Tańczę od zawsze i właściwie poza epizodami ( bardzo pięknymi zresztą i do tego owianymi romantyzmem, o tym też może innym razem ;) ) właściwie całkowicie "na dziko". Dopiero 3 lata temu trafiłam na profesjonalne zajęcia, gdzie zaczęłam uczyć się tańczyć - tańca orientalnego. Wtedy okazało się, że jakoweś złe we mnie weszło, albo mnie napadło ( o owym jakowymś pisać w ogóle nie będę, bo nie jest tego warte :P ) i gdzieś zginęła swoboda i radość płynąca z tańca. Próbowałam, ale wciąż nie mogłam się odnaleźć, nie pomagała ani cudowna atmosfera zajęć, wspólnych występów, ani wspaniała, ciepła prowadząca - Thasis. Potem złe - jak już wiecie wlazło mi w kolano. Naturę mam wojowniczą i od początku października wróciłam do tańca i to podwójnie. Mój powrót można określić ładnym sloganem "pot, ból i łzy". Tak się złożyło, że zaczęłam od wymarzonych zajęć tribal - w dodatku u podziwianej przez mnie od dawna Yolandy,. Stres, nieruchawość, paniczny strach, że znów coś mi się stanie ( kolano strzeliło mi właśnie w tańcu ) ... pogubiłam ręce, nogi i biodra, pomyliły mi się części ciała, zapomniałam o muzyce... a w lustrze widziałam tylko spoconego czerwonego potwora który wszystkim zawadza. .. ( no tak, zajęcia z tańca zwykle odbywają się w sali pełnej luster.. jakby ktoś nie wiedział ). Nie uciekłam, nie dlatego, że taka dzielna byłam, tylko dlatego, że zapłaciłam za 3 miesiące z góry i wiedziałam, że i tak muszę tam wrócić.. :)))) Po powrocie do domu starałam się nie ryczeć w poduszkę, powtarzałam sobie tylko w kółko do znudzenia, że mam prawo czuć się zestresowana, mam prawo czegoś nie umieć i że i tak tańczyć będę i już :P. Na belly dance z Thasis od razu wykupiłam podwójne zajęcia, tutaj wracałam jak do własnego domu, nie stresuje się kiedy patrzę jak dziewczyny, które kiedyś zaczynały ze mną, dziś same przygotowują występy - patrze na nie z podziwem i z zachwytem. Znalazłam swoja niszę - zakochana w bębnach, posiadaczka swojego "szamańskiego" djembe, zaczęłam uczyć się rytmów arabskich na darbukę :). Na djembe brzmią eee... oryginalnie, zwłaszcza biorąc pod uwagę umiejętności grającej, a raczej ich duży niedobór ... :))))).
Wszystko więc wróciłoby do codzienności ,gdyby nie fakt, że skusiłam się na Progresteron :) Uwielbiam ten festiwal, i chociaż mogę na nim być tylko jeden weekend- podreptałam. Było z tym pod górkę, w nerwach tam poleciałam, pierwsze zajęcia- kompletnie nie trafiłam, nie dla mnie. Zrezygnowana, po odsiedzeniu dwóch godzin ( no kto sobie tak wybiera zajęcia żeby mieć taaaką przerwę ? :P ), już kompletnie zniechęcona poczłapałam na Taniec z marzeniami , prowadzony przez Marzenę Śniarowska-Tlatlik. Tyle racjonalnych opisów. Dalej, była już czysta magia.
Zapada jesienny zmrok na wielkiej gimnastycznej sali, rozświetlony małymi świeczkami w środku kręgu. Pierwsze dźwięki muzyki wywołują mi ciarki na plecach, zapominam, gdzie jestem, o czym są te zajęcia. Mamy ruszać się do rytmu, ale ja stoję. Stoję i nie potrafię przestać płakać, nie potrafię ruszyć nawet kawałkiem ciała. Przepłakałam tak prawie pół zajęć stojąc lub niemrawo przestępując z nogi na nogę, a muzyka wdzierała się we mnie wszystkimi zakamarkami, przez skórę, przez każda komórkę ciała. Dotarła do mojego umysłu, zawładnęła nim, dotarła do mojego serca i wprawiła je w drżenie.. a potem dotarła do mojej duszy.. i zaczęłam tańczyć, a muzyka była mną i całym światem.
Ale żeby nie było tak strasznie tkliwie, taniec z marzeniami ma swój wymiar bardzo materialny również ;) Podpowiedz na zdjęciach, zgadnijcie co ! :)))))))


10 października 2010

Muzyka duszy

Księżniczka w Kaloszach zadała mi strasznie trudne zadnie - wybrać tylko trzy utwory, kiedy muzyka towarzyszy mi w całym moim życiu? Praktycznie każde wydarzenie kojarzy mi się z muzyką, dla mnie to jak oddychanie :)
Sprężyłam się jednak i wybrałam te chyba najbardziej znaczące :)
Pierwsza melodia - smak mojego dzieciństwa.. Dziadek który rano włączał swoje radio i słuchał Mszy a potem audycji w słonecznej kuchni, bułki z roztapiającym się żółtym serem skrzypiące od piasku na plaży rozpakowywane przez moja mamę do herbatki z termosu, poranny zapach kawy , którą pija moi rodzice i który budził mnie przez całe życie.. Lato z radiem :)

Druga - to właściwie nie jedna melodia ale całe wydarzenie- Lista przebojów programu trzeciego ,która prowadził Marek Niedźwiecki - och - słuchałam wszystkiego z zapartym tchem, czekałam cały tydzień na notowanie - wtedy to głownie muzyka lat 80 :)Można jej posłuchać tutaj :
http://www.rmf.fm/radio/ -ikonka graj i wybrać proszę w zakładce stacje rmf 80's :)
Trzecia to możliwe zaskoczenie - coś najpiękniejszego co śpiewałam, z całym chórem Politechniki Sląskiej i nie tylko z nim ;) - Requiem Mozarta
Tutaj fragment - uwielbiam Dies Ire :)

tu inny ulubiony fragment- Lacrimosa

Przejmujący, smutny, wyśpiewywałam w nim całą swoja duszę ...
I będzie czwarta -nie da się inaczej ;)
Kiedy moje marzenia o "przeniesieniu się w czasie" zaczęły się spełniać - ta muzyka zaczęła grać w mojej duszy. Kojarzy mi się z wolnością, z dumą, z siłą z wyborem który ocalił moje życie ...


Do podzielenia sie swoją muzyką zapraszam Tatsu , Anetę i Joannę- jak już wróci z urlopu ;)

03 października 2010

Słoneczniki na Niebie

Przywitałyśmy Jesień przy bębnie i kobiecych zwierzeniach. Więc chociaż w tym roku bardziej chmurna .. jak już się uśmiechnie słońcem....!
U mnie Pani Jesień uśmiecha się zza okna roześmianymi słonecznikami. Zdążyły zakwitnąć... tak magicznie ...


Wydarzenia tego roku, tak trochę zmniejszyły rozpęd i już nie walą mnie swą nagłością znienacka w żołądek. Przyzwyczaiłam się już do nowej pracy. We mnie w środku wciąż jednak dzieję się i staje się.

Świat się zmienia, mój świat. Kiedyś zmiany oznaczały dla mnie nowe wspaniałe doświadczenia, potem na długo zmieniły się w synonim utraty stabilności i poczucia bezpieczeństwa, teraz na nowo odnajduję się jako kobieta, a zmiany dla nas kobiet są naszym oddechem i naszym życiem. Chociaż często ironicznie stosuje się wypowiedź "zmienna jak kobieta", to właśnie to, jest w nas największym darem. Cykl księżycowy, cykl życie- śmierć - życie.. Dzika Kobieta.. Biegnąca z wilkami. Ta książka stała się dla mnie dopełnieniem procesu odnajdywania i dojrzewania do bycia sobą. Była trudna, jedna z trudniejszych książek jakie czytałam, bo napisana językiem, który mnie zwyczajnie męczył. Ileż razy chciałam ja odłożyć, ile razy nie zgadzałam się.. aż trafiłam na "swoją" historię. Od tamtej pory książka "czyta się" we mnie.


Chcę Was zabrać w tą podróż, opowiedzieć Wam dokąd prowadziła mnie ścieżka Trochę to jak opis remontu wymarzonego domu.. Może dlatego jeszcze go nie buduję.. bo najpierw potrzebowałam wyremontować swoją duszę ?


Witaj, witaj jesieni, kiedy wszystko zasypia i obumiera, by móc się znów narodzić ..

Za to przegapiłam coroczny zbiór kasztanów.. może i mokre lato strząsnęło kwiaty i nie było ich tak dużo, ale też na kasztany zawsze wybierałam się w październiku... poszliśmy do naszego "kasztanowego" parku na spacer a tutaj niespodzianka.. zostały już same łupiny... Znalazłam dwa zapomniane kasztanki - na pocieszenie :)