Zaczęło się od tego, że w pewien słoneczny ranek przyleciały dwie. Kręciły sie po balkonie jak po swoich włościach, próbowały wyskubać coś smacznego z uschłych i czekających na przedzimowe uporządkowanie łodyg i zaglądały w każdy kącik . Siedzę przy komputerze, kręcę sie po domu, okno mam za plecami nie zauważyłabym gości, gdyby nie ptasi alarm czyli mój Kiler. Jeśli tylko coś fruwa za oknem, zaczyna skrzeczeć jak opętany i zwija ogon w tysiąc esów floresów. Taka kocia nerwica, że jest się nie po tej właściwej stronie szyby :). Na pierwsze skrzeki spojrzałam i oniemiałam. Po balkonie kręciły się Sikorki :) Chociaż latem pełno wokół jaskółek, tuż nad moimi oknami na dachu srocze gniazdo, za rogiem budynku kosy.. to w zimie nic się tak wysoko nie zapędzało do tej pory. Pewnie też i dlatego, że śmietnik po innej stronie bloku, po której również są przyjazne, gęste krzaki i alejka na której zawsze ktoś coś dobrego wysypie dla ptactwa. Poczytałam tu i ówdzie, że ziarna mało, dzikich kłosów w trawach niewiele i ptaki juz zaczynają szukać, więc nie czekać i można zacząć dokarmiać. Zachwycona sikorkami na osobistym balkonie obleciałam sklepy w promieniu dwóch kilometrów. Nie ma. Nie ma jeszcze nic dla ptaków na zimę, bo za wcześnie. Pomijam, że trafiłam za to na ozdoby choinkowe, zaraz obok zniczy :P .
Dalej zapuszczać się już nie zapuszczałam z braku środka jezdnego. Niestety po 12 latach wożenia dupska własnym autem wyprawa autobusem 3 przystanki to właściwie równie dobrze mogłabym skoczyć do Australii ;). Przeszukawszy oferty w Internecie zamówiłam zapasy na najbliższe 30 lat dokarmiania ptaków w całym mieście i oddałam sie marzeniom o rozćwierkanym stadku na parapecie.. Tymczasem po drugiej wizycie nazajutrz małe cholery przestały sie pojawiać. Wysypałam ziarno które miałam, czyli kanarcze żarcie i dalej nic… Przyszła paczka, powiesiłam karmidełko, kule … i .. ani pół sikorki…
Tymczasem za oknem piękna złota jesień zamgliła się, zaciągnęła deszczem, zrobiło się całkiem mokro i zimno. Spacery przestały być tak wielką przyjemnością, pies ciągnął do domu zaraz po załatwieniu pierwszych potrzeb, a ja chętnie zakopywałam się pod kołdrę z ciepłą herbatą i dobrą książką i korzystałam z ostatnich luźnych dni przed następnym projektem. Zajęłam się też bardziej pożytecznymi sprawami, niemniej miłymi – ponieważ uruchomić się udało po dwóch miesiącach auto ! Zapełniłam zamrażarkę jedzeniem dla moich zwierzaków, poporcjowałam i zadowolona z siebie wróciłam do demolowania własnego mieszkania szumnie nazywanego “wielkim odgracaniem”.
Przez moment moja radość z odzyskanego auta była lekko w kratkę. Awarie nawiewu powietrza odkryłam kiedy to jechałyśmy z przyjaciółka na imprezę w gęstej jesiennej ulewie i napawałyśmy się orzeźwianiem walącym sie na nas z otwartych okien, chociaż i to niewiele pomagało na zaparowane totalnie szyby. Awarie ogrzewania odkryłam zaś kiedy w radosną godzinę między północą, a świtem wracałyśmy z tejże imprezy, odkrywszy, że wraz ze zmianą godziny, nastała zmiana pór roku. Stoimy w tę wyjątkowo “ciepłą” noc na światłach, przede mną tramwaj toczy się wolno po szynach.. mnie ręce przymarzły do kierownicy, przyjaciółka dzielnie macha mi przed nosem drapakiem polepszając widoczność przedniej szyby.. i nagle… rozlega sie przeraźliwy, charczący dźwięk, a na nas bucha gorące powietrze… Jak patrzę na to z dzisiejszej perspektywy, dobrze, że w tym wszystkim nie przypomniałam sobie wtedy, ze zapomniałam nowej gaśnicy, bo zaliczyłabym zawał… Dobrze też, że nie mam w takich sytuacjach jakiegoś odruchu naciskania bezładnie na pedały.. zwłaszcza gazu, zwłaszcza w obliczu pełznącego przede mną tramwaju.. Nie, nie wybuchło nic, ani nie zaczęłyśmy się palić. Uruchomiła się gwałtownie, zastana po długim braku użytkowania instalacja nawiewu i ogrzewania :)
Odpocząwszy po atrakcjach weekendowych, zaplanowałam dalszą część degradacji lokum na poniedziałkowy ranek - juz zimowy i marznący. Prawdopodobnie nie był to biorąc pod uwagę pewne okresy w życiu kobiety, dobry pomysł … Niechętnie patrząc na stosy rzeczy, które jakimś cudem mieściły się wcześniej w szafkach, a teraz absolutnie nie mogły i raz po raz wczytując się w “biblię porządkową” czyli różową książeczkę Perfekcyjnej Pani Domu, ogarnięta zniechęceniem, postanowiłam że może najpierw jednak umyje łazienkę.. zdjęłam z siebie co mogłam, zadzwonił telefon.. Rozmowa z przyjaciółką zawsze mile widziana, kiedy robota sie nie klei.. Zawisłam nad kaloryferem przy oknie, kontemplując połamane pod blokiem drzewa, tak mi się jakoś wzrok prześliznął na balkon, mignął mi jakoś grzbiet koci… Tak!!! Była tam jedna!! Siedziała na barierce i lustrowała okolice… Zamarłam w bezruchu i cichym szeptem próbowałam odwołać kota, bo szyba nie szyba, kocie sylwetki zapewne są sikorkom znane dość dobrze.. niestety mój pies słuch ma lepszy ode mnie poleciał przeganiać kota.. Rzuciłam telefon, wyjaśniając przyjaciółce , że tak już za chwile, odciągnęłam psa, ale sikorka frunęła wdzięcznie w górę znikając z zasięgu mojego wzroku. Przeszło mi przez myśl, że sie może tam czai gdzieś u góry, ale najpewniej nie zauważyła żarcia, które podwiesiłam pod doniczkami … Wyszarpałam kolejne kule z opakowania i runęłam na balkon .. tuż za drzwiami zorientowałam się, że wyleciałam w samych majtkach… na szczęście również w podkoszulku..Nie było jednak czasu na ubieranie się, zaczęłam wiązać kule… Ostanie wichry poodrywały mi wiklinę zaczepioną do barierek, wystawała zajmując pół balkonu, chcąc dostać się do odpowiedniego miejsca musiałam najpierw ustawić ją na swoim miejscu . Niefrasobliwie kopnęłam , a zawieszona na barierce doniczka wdzięcznym łukiem wyleciała w powietrze..i… cała ziemia razem z niedobitkami pelargonii wdzięcznie zmieszała się z zalegającym balkon śniegiem… No nie było to to czego potrzebowała moja dusza…
Siedzę i gapie sie na balkon obwieszony kulami..wykańczam projekt obwieszenia kulami całego bloku od miejsca przebywania pożądanego ptactwa aż do mojego balkonu.. Sikorek dalej nie ma…
ciąg dalszy nastąpi.. albo nie.. zależy czy te małe cholery postanowią się jednak u mnie stołować…
O rany, co za przygody! :-) Faktycznie sikorki szukają sobie na początku stołówki na zimę, a jak nie ma żarcia na ich bardzo wyraźne sygnały, to szukają gdzieś dalej. Ja też się martwię, że mi sikorki nie będą umilać zimowych świtów, bo już stukały mi w szyby i znacząco kręciły się po parapecie, a nie byłam przygotowana. Ja wywieszam samą słoninę. Najwyżej będę dokarmiać dzięcioła. Na niego zawsze można liczyć, on się nie obraża :-) Powodzenia z sikorkami :-)
OdpowiedzUsuńŁaaaaa!
OdpowiedzUsuń:):):)
może chociaż wróbelek ....
Przyszłam sobie posypać u Ciebie śniezkiem a tu nowy pościk :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam:*
Riannon, dobrze że masz chociaz dzięcioła - mnie to chyba sroki zostaną jakby co, ale one sobie świetnie radzą nawet w zimę ::P
OdpowiedzUsuńM. kurcze,z wróblami jeszcze gorzej na naszym osiedlu ...sikorki to chociaz widać że są ;)
Too-tiki, witam serdecznie , ja też lubię sobie "śnieżyć" aczkolwiek jak mówi Elisse, od której go mam - to jest pyłek wróżki :)))
A u mnie sikorek zatrzęsienie. Dzięcioła też mam :)Dokarmia się na orzechach laskowych ... tylko nie wiem czy on orzecha je czy szuka robaczków w nich.
OdpowiedzUsuńJeszcze jest innego jedzenia pod dostatkiem, więc może jak spadnie śnieg to się pojawią.
Zaintrygowałaś mnie tą różową książeczką Perfekcyjnej Pani Domu, muszę się przyznać, że ten program doprowadza mnie do szału ... nie znoszę wymuskanych do przesady pomieszczeń :)))
Pozdrawiam
Mirko ,ale masz fajnie z tymi ptaszorami.. mnie chyba pozostanie zrobić wolierkę , bo po wystawie zakochałam się w Norwikach :P
OdpowiedzUsuńJa jestem w połowie perfekcjonistka a w połowie bałaganiarą - koszmarne zestawienie ;) Raz mam idealny porządek na błysk, a raz straszliwy syf - nie mogę się wypośrodkować . Ostatnio królował u mnie chaos i masakra i teraz ciągnie mnie w drugą stronę ...
no to się spóźniłam, bo u mnie były tydzień temu a ja nie załapałam o co im chodzi!
OdpowiedzUsuńOlQA, ja myślę że jeszcze czas, jak wystawisz coś to jak się zrobi zimniej to jeszcze mogą szukać :) Masz niżej to większe szanse ;)
OdpowiedzUsuńU mnie przyleciały dwie, coś tam poskubały i poleciały gdzie indziej- robi się ciepło to ich nie widzę :) Pewnie robią "mapę "terenu ;)
Kochana,napisz mi koniecznie, gdzie zamówiłaś smakołyki dla sikoreczek:) Też postaram się im umilić nadchodzące chłody :)
OdpowiedzUsuń