20 lutego 2016

Egzaminy :)

Przy egzaminie teoretycznym dopadła mnie klątwa robienia wszystkiego na ostatnią chwilę. Obiecywałam sobie zacząć zdawać teorię wcześniej, ale na obietnicach się niestety skończyło. Ważność kursu teoretycznego kończyła mi się 8 marca, na egzaminy zapisałam się w ostatniej chwili, kiedy nie było już miejsca w internetowym systemie rezerwacji. Nie dość więc, że czekał mnie egzamin na którym absolutnie musiałam zaliczyć przynajmniej jeden przedmiot, to jeszcze nie wiedziałam czy w ogóle trafię na wolne stanowisko przy komputerze do zdawania. Z nerwów trudno było mi się skupić na nauce, na szczęście ten materiał przerabiałam w całości rok temu i większość pamiętałam, a sporą część z reszty znałam z praktyki. Nie uchroniło mnie to jednak przed wpadaniem w ogólną histerię. Na nic się zdały przekonywania samej siebie, że to naprawdę nie koniec świata i mogę do tego podejść spokojnie, najwyżej tą teorię będę po prostu przedłużać ( chociaż jest to związane niestety z dodatkowymi kosztami ). 
Ponieważ sesja trwa dwa tygodnie i można się pojawić w dowolny dzień, nawet w kilka dni, umówiłam się z kolegą, bo we dwójkę zawsze raźniej i nastawiłam się, że zdam jeden przedmiot, żeby  rozpocząć sesję, a resztę na spokojnie zdam w kolejnym miesiącu. Weekend przed poniedziałkowym egzaminem spędziłam przed ekranem monitora powtarzając i rozwiązując testy z jedynej słusznej strony z pytaniami egzaminacyjnymi ;). Dawno już umiałam ten jeden jedyny przedmiot, który zdać musiałam, ale nakręciłam się, bo co jeśli w nerwach ten przedmiot mi nie pójdzie? Lepiej mieć pozostałych 8 w pogotowiu przygotowanych… Pierwszy raz od czasów studiów ( bo nawet przed moimi zawodowymi uprawnieniami wyspałam się przed egzaminem ) zarwałam całą noc na nauce :) . Gdyby nie yerba, pewnie bym nie przetrwała … O 5 rano wyszłam na pociąg, z duszą na ramieniu i całkowicie sprzecznym z moimi emocjami  przekonaniem, że zdam :). Najpierw jednak czekało mnie poszukiwanie Urzędu Lotnictwa Cywilnego w Warszawie. Po kilku spacerach wokół Dworca Centralnego i wiązanki bardzo nieprzyzwoitych słów w głowie, odkryłam, że poszukiwany numer środka komunikacji miejskiej należy do tramwaju, nie do autobusu… W tramwaju przeczytałam, że ostatnim przystankiem jest Instytut Lotnictwa, więc kompletnie nie zwracając uwagi na widoki za oknem pogrążyłam się w przeglądaniu notatek. W Instytucie Lotnictwa patrzyli na mnie jak na kosmitę, ewentualnie terrorystę, który pod pozorem wejścia na jakiś egzamin próbuje przedostać się przez kordon ochroniarzy... Spacer  parę przystanków tramwajowych z powrotem z Instytutu Lotnictwa do Urzędu Lotnictwa Cywilnego dobrze zrobił mi na mózg, który się dotlenił, przewietrzył i trochę uspokoił, dzięki czemu jednak trafiłam na miejsce… W samym ULCu bardzo miłe i bardzo wyrozumiałe panie pokierowały moimi poczynaniami, dzięki czemu rzeczy zostawiłam w odpowiedniej szafce, nie zaś jak usiłowałam na Sali sesyjnej.  Trafienie po tym do toalety wymagało jedynie zwiedzenia wszystkich pozostałych drzwi łącznie z windami. Denerwowałam się dramatycznie, kolegi nie było, postanowiłam poczekać. 
Długo nie wytrzymałam, bo chociaż okazało się, że stanowisk jest dużo i w dodatku wolnych, to powoli przychodziły kolejnej osoby i miałam wizję, że przesiedzę tego dnia w poczekalni wszystkie wolne miejsca. Z postanowieniem, że wchodzę na jeden przedmiot, wychodzę i mogę wracać spokojnie do domu przekroczyłam próg ciszy. Chcąc jak najmniej przeszkadzać i nie siadać tuż obok wcześniej zdających  wybrałam bardziej ustronne miejsce. Po chwili zorientowałam się, po nienaturalnie poukładanych i odpiętych kablach, że akurat to stanowisko jest nieczynne. Z przeświadczeniem, że zaraz mnie wyrzucą, usiadłam przy pierwszym następnym. Powoli wklepując swój numer PIN i hasło zalogowałam się do systemu. Otworzyłam wcześniej  wybrany przedmiot, odpowiedziałam na pytania, sprawdziłam każde pytanie jeszcze raz, czy przypadkiem się nie machnęłam i nie kliknęłam tego czego nie powinnam. Spojrzałam na czas… Minęły całe 3 minuty z 30  dostępnych do zdania przedmiotu. Trochę w nerwach, że może coś za szybko zrobiłam i pewnie będzie źle kliknęłam „zakończ egzamin”. Na monitorze ukazały się radosne cyferki: twój wynik 10/10 egzamin zdany na 100 % . Poczułam się jak w kasynie kiedy w okienkach pojawiają się te same symbole. Otworzyłam kolejny przedmiot… Duszy hazardzisty jednak nie mam najwyraźniej, po dwóch kolejnych zdanych na 100 % ręce mi się tak trzęsły, że ledwo utrzymywałam mysz. Przede mną były przedmioty wymagające ewentualnych obliczeń, więc wyszłam z sali po kalkulator. Fakt, że na sali mam do dyspozycji tonę kalkulatorów, kartek i długopisów jakoś przeoczyłam. W poczekalni spotkałam kolegę. Bogatsza o doświadczenie, wyjaśniłam mu pokrótce jak cała sprawa wygląda. Napoiłam mózg ( miałam na szkoleniu, że spragniony mózg funkcjonuje gorzej ) przejrzałam notatki z kolejnych dwóch przedmiotów  w celu upewnienia się, że jednak z paniki niczego nie zapomniałam i weszłam ponownie na sesję.  Nawet znalazłam kartki i długopisy. Tylko raz trzeba było mi pokazać gdzie są. Tym razem osób było więcej, było już południe i normalni ludzie, wyspani, przychodzili na egzaminy. Usiadłam między dwoma pilotami zdającymi ATPL ( widać było co zdają po milionie dziwnych znaczków na kartkach ;) ), ponownie zalogowałam się do systemu i wybrałam kolejny przedmiot. Po dwóch powtórzonych, które zaliczyłam na 100%, doszłam do wniosku, że w tym tempie, z robieniem sobie przerw, braknie mi czasu, więc postanowiłam otworzyć kolejne przedmioty. Kiedy miałam na koncie 7 zaliczonych na 100 %, postanowiłam jednak wyjść z sali, bo poziom mojego skupienia dramatycznie spadał. Widziałam też, że kolega również wyszedł, więc miło byłoby wymienić informacje. Zwłaszcza, że czekał mnie przedmiot co do którego krążyły pogłoski, iż zmieniono całkowicie pytania i można się spodziewać najgorszego. Kolega potwierdził, trafiły mu się dwa zupełnie nowe pytania. Tutaj wtrąciło się moje szczęście. Kolega te pytania zapamiętał :) Co więcej zapamiętał prawidłowe odpowiedzi. Niestety dla niego okazało się, że to były o dwa pytania błędne za dużo. Kolega podtrzymał mnie w psychicznym pionie i  wrócił do domu. Ja postanowiłam  walczyć dalej. Weszłam na legendarną Łączność. Uczucie kiedy jako pierwsze dostajesz pytanie kompletnie spoza puli przerobionych pytań, pomimo że jesteś obryty jak trawnik przez krety, jest jedyne w swoim rodzaju. 
W pierwszej chwili kompletnie mnie zatkało, a w głowie pojawiła się ciężka pretensja... „JAK TO????”. Dopiero w drugiej chwili zorientowałam się, że pytanie jest banalnie proste. Nowych pytań miałam 5/12 ale dzięki koledze miałam szansę przez ten egzamin przebrnąć. Lekko nieprzytomna klikałam kolejne odpowiedzi. Otrzeźwiałam gdy po zakończeniu przedmiotu w wynikach pojawiła się informacja, iż mam 9,81/10 egzamin zaliczony na 90 % . Jak to na 90 ????? Jak to nie na sto ???? Zaczęłam się śmiać z siebie. Przyjechałam zdać jeden przedmiot i nagle mam ciężkie pretensje do życia, że zdałam 8 z 9 przedmiotów źle odpowiadając tylko na jedno pytanie  :).
Poczułam, że odpływa ze mnie cała adrenalina, a w jej miejsce napływa fala totalnego zmęczenia. Wyszłam z sali, została mi większa kobyła ze stadem robaczków i wykresików czyli zasady lotu, postanowiłam się dotlenić, zjeść i zregenerować się przed ostatnim przedmiotem. Przy obiedzie oczywiście zaczęłam przeglądać notatki, ale ogarniało mnie coraz większe otępienie,  a pytanie czy  wykres współczynnika oporu jest symetryczny przestało mnie fascynować. Podjęłam decyzję, że do tego ostatniego przedmiotu podejdę w kolejnym terminie i nie będę kusić losu, że zasnę przed monitorem, zacznę chrapać i unieważnią mi cały egzamin za przeszkadzanie w sesji  :) . Do domu wróciłam skonana, ale za to bardzo z siebie zadowolona :)
.  

1 komentarz: