Znów jechałam na lotnisko. To
znaczy, że minęła zima. Myślę, że potrafię czekać i jestem bardzo cierpliwa. Zamieniam
się wtedy w taki mały przetrwalnikowy kokonik, bez tęsknot, bez emocji, bez
wspomnień. Ten świat na który czekam zamienia się gdzieś mojej głowie w krainę
marzeń. Kiedy tylko jednak nadchodzi TEN moment, ożywam jak pustynne rośliny
kiedy przychodzi nagły deszcz. Rozwijam liście, kwitnę i rośnie we mnie radość
na potęgę. Nie do zatrzymania. Bo w każdej chwili może wrócić susza. Znów
trzeba będzie zwinąć spalone słońcem liście, zakopać się głęboko w piasek i
czekać… Może dlatego tak intensywnie przeżywam wszystko. Na zapas. Na czas
kiedy pustynią rządzi tylko słońce i mróz. Dlatego potrafię cieszyć z każdej
kropli wody.
Czasem myślę, że jestem jak
wiatr. Zawiruję kiedy zatrzyma mnie piękno skał, by zaśpiewać w gałęziach lasu,
zafaluję taflą wody, ale nie zatrzymam się na dłużej, bo wiąż ciągnie mnie
dalej i dalej. Schwytana, w klatce, przyuczona cyrkowych sztuczek nie chcę się dostosować, głęboko wciąż zostałam dzika. Stworzona
jestem do wolności. Może gdyby na dzikich ścieżkach …
Tak długo starałam się być owcą w
stadzie, że już sama nie wiem, czy jestem górską kozicą która się próbuje
dostosować czy owcą, która bardzo chciałaby być dzika… Czy racje mają Ci którzy
traktują mnie jak uczącą się latać panią w średnim wieku, czy Ci którzy mówią
mi, że mam do latania duszę… Wiem tylko jedno… kiedy w nocy spadają gwiazdy
szepczę modlitwę… oddam wszystkie moje marzenia za latanie…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz