29 lutego 2016

Growing up

Znów jechałam na lotnisko. To znaczy, że minęła zima. Myślę, że potrafię czekać i jestem bardzo cierpliwa. Zamieniam się wtedy w taki mały przetrwalnikowy kokonik, bez tęsknot, bez emocji, bez wspomnień. Ten świat na który czekam zamienia się gdzieś mojej głowie w krainę marzeń. Kiedy tylko jednak nadchodzi TEN moment, ożywam jak pustynne rośliny kiedy przychodzi nagły deszcz. Rozwijam liście, kwitnę i rośnie we mnie radość na potęgę. Nie do zatrzymania. Bo w każdej chwili może wrócić susza. Znów trzeba będzie zwinąć spalone słońcem liście, zakopać się głęboko w piasek i czekać… Może dlatego tak intensywnie przeżywam wszystko. Na zapas. Na czas kiedy pustynią rządzi tylko słońce i mróz. Dlatego potrafię cieszyć z każdej kropli wody.
Czasem myślę, że jestem jak wiatr. Zawiruję kiedy zatrzyma mnie piękno skał, by zaśpiewać w gałęziach lasu, zafaluję taflą wody, ale nie zatrzymam się na dłużej, bo wiąż ciągnie mnie dalej i dalej. Schwytana, w klatce, przyuczona cyrkowych sztuczek nie chcę się dostosować, głęboko wciąż zostałam dzika. Stworzona jestem do wolności. Może gdyby na dzikich ścieżkach …
Tak długo starałam się być owcą w stadzie, że już sama nie wiem, czy jestem górską kozicą która się próbuje dostosować czy owcą, która bardzo chciałaby być dzika… Czy racje mają Ci którzy traktują mnie jak uczącą się latać panią w średnim wieku, czy Ci którzy mówią mi, że mam do latania duszę… Wiem tylko jedno… kiedy w nocy spadają gwiazdy szepczę modlitwę… oddam wszystkie moje marzenia za latanie…




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz