Ponieważ mój Instruktor miał mieć wykłady na nowym kursie,
plany były takie bardziej kręgowe: trochę awaryjnych, trochę różnych lądowań, może
korki jak się uda zdążyć.
Na miejscu okazało się, że jednak nie ma wykładów, więc razem
z resztą „termicznych uczniów” zaczęliśmy się uśmiechać do cumulusów :).
Nie tylko my, z nami cała ekipa pilotów szykujących się na przeloty, więc na Kwadracie
prawie wszystkie szybowce, a w hangarze echo :). Tak ma być :). Przy okazji popodziwiałam nowy szybowiec kolegi - kupił bardzo ładnego
Juniora :). Na Kwadracie kocyk, „podstawówka” lata,
a reszta szwenda się, plotkuje i czeka, intensywnie spoglądając na niebo ;).
Wreszcie są! Pierwszy niemrawy cumulusik został przywitany z entuzjazmem. Po nim
kolejne, ale mamy chyba jakiś nadajnik rozpędzający Cu kilometr przed
lotniskiem, bo wszystkie chmury leciały bokami, albo po południowej albo po
północnej stronie z dala od lotniska, a nad nami czysty błękit :P . W końcu
ruszyło się pozytywnie, wypuściliśmy jednostery i przyszedł czas na naszą
termikę.
Pierwszy lot, komin zassał mnie na windzie w trakcie holu, a
potem zero. Drugi, za późno przeszłam na
strome wznoszenie, za płasko szłam i mieliśmy tylko 350 m po wczepieniu... Coś tam
próbował Instruktor wyrzeźbić, bo na moje umiejętności to było ciężko liczyć, ale
nic nie chciało nas zabrać, za to wpadliśmy w duszenia minus 3 i powyżej, wysokość
topniała nam w oczach, lądowaliśmy z zakrętu 180, jakieś 200 metrów wcześniej niż
zwykle, a i tak wysokości brakło na
dolecenie do Kwadratu i pacnęliśmy w trawie daleko przed znakami.
Za to trzeci lot startowaliśmy z dłuższej liny, ja się
skoncentrowałam na walczeniu o wysokość, wyczepiliśmy się na 550 m i od razu wlecieliśmy w
komin :). Oj tak, to tygryski lubią najbardziej. Na początku zbieraliśmy wyżebrane metry,
bo noszenie było takie sobie, żeby się tylko nazywało, przedmuchało nas na
zawietrzną, bo po wschodniej stronie lotniska niebo znów robiło się czyste, na
szczęście za lotniskiem po zachodniej stronie żyły jeszcze całkiem fajne
cumulusy i wreszcie było się na czym wykręcić. Potrenowałam centrowanie kominów
i kręcenie, na razie lewoskrętnie, niestety jak tylko próbowałam założyć w prawo, to
działa się katastrofa, a nie bardzo były takie pewne warunki żeby sobie
odpuszczać dobre kominy :). Odwiewało nas cały czas od lotniska, puchate Cu
zaczęły się rozpadać, dokręciliśmy się do 1400m nad Kłobuckiem, niby niedaleko
16 km od lotniska, ale pod wiatr, dosyć spory w dodatku i słyszę Instruktora, wiesz, co, mam złe skojarzenie,
kiedyś stad przy podobnych warunkach i wysokości nie doleciałem do pasa … więc
może zawracaj :). Zawróciłam i co ? i od razu minus 3, a
przed nami wielki błękit ... aaaaaa…. Zrobił się tysiąc do lotniska daleko, „ no ja już wybrałem pole”, zapytałam które, rzeczywiście całkiem przyzwoite, z jakąś kiełkującą uprawą, lądowanie w osi wiatru :). Na własnej skórze przetestowałam opowieści doświadczonych szybowników,
że czasem pole wybiera się i na 1000 metrów :). Pogoniłam szybowiec, bo
ciągnęło nas w dół bardzo, na szczęście po drodze ładnie zaczęła pracować termika bezchmurna i na
niej w spokojnych kominach na plus 2 nadrabialiśmy wysokość. Polecieliśmy bokiem
nieco nad Częstochowę, zrobiło się całkiem przyjemnie, spotkaliśmy Juniora,
trochę za nim polecieliśmy, przed nami kręciły w fajnym kominie dwa szybowce,
właśnie planowaliśmy się dołączyć… Niestety pierwszy w sezonie długi lot, moje
wachlowanie maską po horyzoncie w krążeniu i chyba też fakt że nie otwarłam
okienka, nie zabrałam wody.. a i śniadanie takie sobie chyba za małe było i z
pustym żołądkiem startowałam… koniec
końców poczułam się bardzo źle. W żołądku czysty ogień, sztywny kark, głowa jak
bańka.. Przeprosiłam Larsona, ale nie byłam w stanie dalej latać. Stanął mi przed oczami wypadek sprzed paru dni
w Lisich, gdzie dziewczyna zemdlała na 150 metrach przy
podejściu do pola, wpadła w kora, ocknęła się na ziemi... na szczęście wyszła z
tego, chociaż czeka ją rehabilitacja po złamanym kręgu… Postanowiłam nie udawać
strasznie twardej, zawróciliśmy do lotniska. Moje serce nie płakało, ono wyło i
darło się wniebogłosy, kiedy schodziłam z 1300 na hamulcach do lądowania z
prostej. Bocianowi wył wiatr na skrzydłach i tak w tym wspólnym wyciu i szlochach
wracałam na lotnisko. Przy każdym szarpnięciu szybowca w górę przez termikę
bolało bardziej, a że tyrpało bardzo, to bezustannie zastanawiałam się czy
jednak może dam radę ? Spokojnie moglibyśmy latać jeszcze kolejna godzinę, a
może i dłużej ? Instruktor mnie odciążył, wylądował za mnie, za co byłam mu
ogromnie wdzięczna. Na ziemi otwarłam kabinę, świeży zimny powiew powietrza od
razu pomógł, ale swoje musiałam jeszcze na Kwadracie odsiedzieć. Tak już mam w
tym szkoleniu, że przerabiam chyba wszystkie trudne sytuacje i możliwe błędy. Prawdę
mówiąc jestem z tego zadowolona. Dawno przekroczyłam minimum 15 h które teraz
wymagane jest do licencji, cyferki na koncie topnieją jak wysokość w silnym
duszeniu, ale doświadczenie które zbieram od Instruktorów nie ma ceny.
Trochę odsiedziałam na Kwadracie, z przyjemnością pooglądałam sobie treningi
akrobatów do Mistrzostw Polski, które maja być pod koniec maja, na starcie same
kochane szybowce, Swift, Fox, Jantar acro
mrmrmrmr, zjadłam obiad i wcisnęłam się z powrotem do kolejki do latania :))). Wieczorem powietrze jak masełko, pierwszy awaryjny do treningu, pod 180 metrów , dwa zakręty, trzeba było lądować krócej, właściwie drugi zakręt wypadł mi nawet przed
kwadratem, wiec zatrzymałam się po dobiegu, no może nie w połowie lotniska, ale
na pewno na mocno skróconym starcie :). Od razu opowiadam
Instruktorowi, że właśnie taką sytuacje miał na egzaminie kolega, startowali w
poprzek lotniska na 150
metrów i od razu lądowanie z tylnym wiatrem na betonowym
pasie i mówię, że to dla mnie strasznie trudna sytuacja … Na co zadowolony
Larson – no to tak robimy! No jak latam płasko za wyciągarką i zwykle za mały
kąt wznoszenia mam, tak teraz normalnie się
sprężyłam i na wczepieniu całe czyściutkie 210 hahaha… Zrobiłam więc pełny dwuzakrętowy
krąg i lądowałam przy hangarze, bo już pakowaliśmy szybowce po lotach :). Na podejściu jeszcze z uwagą na ekipę filmową i paralotnię… Szczęśliwa i w skowronkach pakowałam się do
domu… Cudowny lotny dzień ! Życie jest piękne kiedy lata się na szybowcach !!!!
Moja kumpela na samodzielnej termice :
piekności na starcie ... Swift
i Jantar Acro, na którym w Mistrzostwach będzie statował Michał, z którym latałam Foxem :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz