08 maja 2016

Życie jest piękne kiedy lata się na szybowcach !!!!

Ponieważ mój Instruktor miał mieć wykłady na nowym kursie, plany były takie bardziej kręgowe: trochę awaryjnych, trochę różnych lądowań, może korki jak się uda zdążyć.
Na miejscu okazało się, że jednak nie ma wykładów, więc razem z resztą „termicznych uczniów” zaczęliśmy się uśmiechać do cumulusów  :). Nie tylko my, z nami cała ekipa pilotów szykujących się na przeloty, więc na Kwadracie prawie wszystkie szybowce, a w hangarze echo :). Tak ma być :). Przy okazji popodziwiałam nowy szybowiec kolegi - kupił bardzo ładnego Juniora :). Na Kwadracie kocyk, „podstawówka” lata, a reszta szwenda się, plotkuje i czeka, intensywnie spoglądając na niebo ;). Wreszcie są! Pierwszy niemrawy cumulusik został przywitany z entuzjazmem. Po nim kolejne, ale mamy chyba jakiś nadajnik rozpędzający Cu kilometr przed lotniskiem, bo wszystkie chmury leciały bokami, albo po południowej albo po północnej stronie z dala od lotniska, a nad nami czysty błękit :P . W końcu ruszyło się pozytywnie, wypuściliśmy jednostery i przyszedł czas na naszą termikę.
Pierwszy lot, komin zassał mnie na windzie w trakcie holu, a potem zero. Drugi, za późno przeszłam na strome wznoszenie, za płasko szłam i mieliśmy tylko 350 m po wczepieniu... Coś tam próbował Instruktor wyrzeźbić, bo na moje umiejętności to było ciężko liczyć, ale nic nie chciało nas zabrać, za to wpadliśmy w duszenia minus 3 i powyżej, wysokość topniała nam w oczach, lądowaliśmy z zakrętu 180, jakieś 200 metrów wcześniej niż zwykle, a  i tak wysokości brakło na dolecenie do Kwadratu i pacnęliśmy w trawie daleko przed znakami.
Za to trzeci lot startowaliśmy z dłuższej liny, ja się skoncentrowałam na walczeniu o wysokość, wyczepiliśmy się na 550 m i od razu wlecieliśmy w komin :). Oj tak, to tygryski lubią najbardziej. Na początku zbieraliśmy wyżebrane metry, bo noszenie było takie sobie, żeby się tylko nazywało, przedmuchało nas na zawietrzną, bo po wschodniej stronie lotniska niebo znów robiło się czyste, na szczęście za lotniskiem po zachodniej stronie żyły jeszcze całkiem fajne cumulusy i wreszcie było się na czym wykręcić. Potrenowałam centrowanie kominów i kręcenie, na razie lewoskrętnie, niestety jak tylko próbowałam założyć w prawo, to działa się katastrofa, a nie bardzo były takie pewne warunki żeby sobie odpuszczać dobre kominy :). Odwiewało nas cały czas od lotniska, puchate Cu zaczęły się rozpadać, dokręciliśmy się do 1400m nad Kłobuckiem, niby niedaleko 16 km od lotniska, ale pod wiatr, dosyć spory w dodatku  i słyszę Instruktora, wiesz, co, mam złe skojarzenie, kiedyś stad przy podobnych warunkach i wysokości nie doleciałem do pasa … więc może zawracaj :). Zawróciłam i co ? i od razu minus 3,  a przed nami wielki błękit  ... aaaaaa…. Zrobił się tysiąc do lotniska daleko,  „ no ja już wybrałem pole”, zapytałam które, rzeczywiście całkiem przyzwoite, z jakąś kiełkującą uprawą, lądowanie w osi wiatru :). Na własnej skórze przetestowałam opowieści doświadczonych szybowników, że czasem pole wybiera się i na 1000 metrów :). Pogoniłam szybowiec, bo ciągnęło nas w dół bardzo, na szczęście po drodze ładnie zaczęła pracować termika bezchmurna i na niej w spokojnych kominach na plus 2 nadrabialiśmy wysokość. Polecieliśmy bokiem nieco nad Częstochowę, zrobiło się całkiem przyjemnie, spotkaliśmy Juniora, trochę za nim polecieliśmy, przed nami kręciły w fajnym kominie dwa szybowce, właśnie planowaliśmy się dołączyć… Niestety pierwszy w sezonie długi lot, moje wachlowanie maską po horyzoncie w krążeniu i chyba też fakt że nie otwarłam okienka, nie zabrałam wody.. a i śniadanie takie sobie chyba za małe było i z pustym żołądkiem startowałam…  koniec końców poczułam się bardzo źle. W żołądku czysty ogień, sztywny kark, głowa jak bańka.. Przeprosiłam Larsona, ale nie byłam w stanie dalej latać.  Stanął mi przed oczami wypadek sprzed paru dni w Lisich, gdzie dziewczyna zemdlała na 150 metrach przy podejściu do pola, wpadła w kora, ocknęła się na ziemi... na szczęście wyszła z tego, chociaż czeka ją rehabilitacja po złamanym kręgu… Postanowiłam nie udawać strasznie twardej, zawróciliśmy do lotniska. Moje serce nie płakało, ono wyło i darło się wniebogłosy, kiedy schodziłam z 1300 na hamulcach do lądowania z prostej. Bocianowi wył wiatr na skrzydłach i tak w tym wspólnym wyciu i szlochach wracałam na lotnisko. Przy każdym szarpnięciu szybowca w górę przez termikę bolało bardziej, a że tyrpało bardzo, to bezustannie zastanawiałam się czy jednak może dam radę ? Spokojnie moglibyśmy latać jeszcze kolejna godzinę, a może i dłużej ? Instruktor mnie odciążył, wylądował za mnie, za co byłam mu ogromnie wdzięczna. Na ziemi otwarłam kabinę, świeży zimny powiew powietrza od razu pomógł, ale swoje musiałam jeszcze na Kwadracie odsiedzieć. Tak już mam w tym szkoleniu, że przerabiam chyba wszystkie trudne sytuacje i możliwe błędy. Prawdę mówiąc jestem z tego zadowolona. Dawno przekroczyłam minimum 15 h które teraz wymagane jest do licencji, cyferki na koncie topnieją jak wysokość w silnym duszeniu, ale doświadczenie które zbieram od Instruktorów nie ma ceny.
Trochę odsiedziałam na Kwadracie,  z przyjemnością pooglądałam sobie treningi akrobatów do Mistrzostw Polski, które maja być pod koniec maja, na starcie same kochane szybowce, Swift, Fox, Jantar acro  mrmrmrmr, zjadłam obiad i wcisnęłam się z powrotem do kolejki do latania :))). Wieczorem powietrze jak masełko, pierwszy awaryjny do treningu, pod 180 metrów, dwa zakręty, trzeba było lądować krócej, właściwie drugi zakręt wypadł mi nawet przed kwadratem, wiec zatrzymałam się po dobiegu, no może nie w połowie lotniska, ale na pewno na mocno skróconym starcie :). Od razu opowiadam Instruktorowi, że właśnie taką sytuacje miał na egzaminie kolega, startowali w poprzek lotniska na 150 metrów i od razu lądowanie z tylnym wiatrem na betonowym pasie i mówię, że to dla mnie strasznie trudna sytuacja … Na co zadowolony Larson – no to tak robimy! No jak latam płasko za wyciągarką i zwykle za mały kąt wznoszenia  mam, tak teraz normalnie się sprężyłam i na wczepieniu całe czyściutkie 210 hahaha… Zrobiłam więc pełny dwuzakrętowy krąg i lądowałam przy hangarze, bo już pakowaliśmy szybowce po lotach :). Na podejściu jeszcze z uwagą na ekipę filmową i paralotnię…  Szczęśliwa i w skowronkach pakowałam się do domu… Cudowny lotny dzień ! Życie jest piękne kiedy lata się na szybowcach !!!!

Moja kumpela na samodzielnej termice :



piekności na starcie ... Swift



i Jantar Acro, na którym w Mistrzostwach będzie statował Michał, z którym latałam Foxem :) 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz