Ciężka noc za mną… Wiosenne roztopy, osłabienie i znów
wirusy atakują. W drodze powrotnej z centrum handlowego prawie wszystkie szybowce
kichały i Alfred też coś podłapał. Już myślałam, że skończy się na witaminie C.
Przerodziło się jednak w poważny katar szybowcowy, a wszyscy wiemy jaki to
problem. Szybowce nie potrafią sobie skrzydłami same wycierać nosa ! Spędziłam w
hangarze całą noc, drapiąc Freda przy mocowaniu owiewki, bo to go bardzo
uspokaja i śpiewając mu kołysanki. Niestety nad ranem dostał potężnej gorączki,
więc zaczęłam go okładać lodem w obawie, że popęka mu lakier. Nagle zaczął tak
potwornie kichać że w pewnym momencie uderzył mocno o beton ogonem i zamarł z
przerażenia w bezruchu. Na nic nie pomogły prośby i groźby, nie pozwolił się dotknąć
ani dać obejrzeć co się stało. Transport naziemny do warsztatu nie wchodził w grę.
Normy smogu przy powierzchni przekroczyły 2 miliony procent, za nic nie
zwiozłabym na dół tak zakatarzonego szybowca! Trzeba było wezwać lotnicze pogotowie techniczne. Na szczęście
Technicy stwierdzili, że to nic poważnego, skończy się tylko na kilkudniowym
pobycie i przeglądzie. Zawiozłam mu do warsztatu jego ukochaną kołdrę w
cumulusy, bo bardzo jest zestresowany. Cóż,
chwilowo będę do pracy dolatywać rejsowym
sterowcem.
"...jego ukochana kołdra w cumulusy" - to zdanie całkiem mnie rozrzewniło, rozbroiło i pozwoliło mi na chwilę poszybować myślami do krainy cumulusami płynącej :-))))))).
OdpowiedzUsuńA zaznaczyć muszę, że szybownikiem nie jestem, ale sympatykiem jak najbardziej!!