Mundek gorzej, wielki guzo - ropień nie chciał poczekać na swoją kolej, znów walczę o swojego psa. O siebie nie mam siły. Wybiegłam dzisiaj z domu bez ziół, bez supli. Zapomniałam. Pierwszą
dawkę wzięłam dopiero po powrocie po południu. Czuje się jak wrak,
ruina, zombie przy mnie ma więcej energii. Umysłowa pustka. Miałam siąść
do fuchy, nie ma szans, nie rozumiem co czytam. Z psem na kroplówce
prawie usnęłam, skupienie się na prowadzeniu auta było wyczynem. Padam
na pysk, ale zapomnijmy o tym że usnę. Mówię sobie, że mam szczęście,
mam diagnozę, postać choroby niezbyt agresywną, ale
dopiero kiedy zaczęłam leczenie zdałam sobie sprawè ze spustoszenia
jakie zrobiła we mnie bb. Latami powoli było coraz gorzej, coraz słabsza pamięć, trudności w rozumieniu, słabszy wzrok. Bardziej wstrząsająco
zrobiło się kiedy nagle z bólu nie mogłam chodzić. Potem przestałam
spać. To wszystko jednak była równia pochyła. Kiedy zaczęłam jeść zioła i
organizm się chyba nasycił zaczęły mi się przebłyski normalności i
poraża mnie ten kontrast. Powtarzam sobie, że parę miesięcy i zaleczę,
wrócę do życia. Wtedy przychodzi taki dzień jak dzisiaj i wydaje mi się
że już z tego nie wyjdę, że zostanę takim zombie... po prostu czarno to
widzę...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz