22 grudnia 2013
25 listopada 2013
Tuż przed śniegiem
Łapiąc ostatnie słońce jesieni, wykorzystując parę ładnych weekendów, pojechaliśmy pożegnać sezon niebiesko-domkowy :) Pogoda dopisała, było ciepło, bezwietrznie, a robota paliła się w rekach. Przydomowy ogródek wykoszony i skopany, krzaczory wycięte i porąbane na opał, domek posprzątany, sprzęt wartościowy – przezornie – wywieziony.
Czas nadszedł też na postawienie kolejnego kroku. Zleciliśmy wznowienie i wytyczenie granic naszej działki, bo na wiosnę planujemy wielka orkę :) Korzenie, krzaki, kępy starej trawy, wszystko planujemy zrównać do jednego poziomu i zasiać łubin. Dlaczego łubin? Bo jest świetnym polepszaczem gleby, a u nas ziemia lichutka. Wszystkie te przygotowania tak zaczynają się rozkręcać, bo niewiele nam już zostało do spłacania kredytu za działkę i… chcemy powiedzieć B .. w dalszej układance :)
Dokładaliśmy do ogniska, na którym bulgotały smakowicie, w wielkim garnku, jesienne pieczonki. Razem z dymem snuły się nasze marzenia, w których zaczyna być już czuć zapach drewna naszego domu i ognia w kominku. Zaczynamy wierzyć, że to nie tylko nierealne tęsknoty.
19 listopada 2013
Stara miłość nie rdzewieje
Jako nastolatka byłam raz na takich wakacjach, kiedy o piątej rano lub o szóstej w zależności od miejsca startu zrywał mnie ze snu odgłos odrzutowych silników. Jedno z moich najpiękniejszych wakacyjnych wspomnień… Bowiem całkowicie nieracjonalnie i nielogicznie jako dziecko zakochiwałam się w wielu rzeczach niekoniecznie mi dostępnych. Tak właśnie zakochałam się w wojskowych odrzutowcach. Konkretnie w MIGach…W tamtych czasach to były jeszcze 21 ;) Niestety w wieku nastu lat zostałam krótkowidzem i tak na koniec, po studiach, wszelkie myśli związane z lotnictwem po prostu odłożyłam do lamusa. Oczywiście samoloty nie przestały mi się podobać, ale zdecydowanie przestały wzbudzać moje emocje.. znalazłam inne pasje..
Taka kompletnie rozbrojona i bez czujności pozwoliłam się wywieźć meandrom moich ścieżek zawodowych... na lotnisko wojskowe… i wtopiłam… Co prawda nie było to lotnisko odrzutowców, ale i tak wystarczyło, żeby odkładana w zakamarki umysłu miłość, wyskoczyła jak królik z kapelusza i pochłonęła mnie dokumentnie. W dodatku “okazało się”, że czas nie stoi w miejscu, jestem wystarczająco małym krótkowidzem żeby móc zrobić licencję pilota turystycznego. Ratuje mnie przed obłędem wysoki koszt takiego kursu, ale jeśli dzień zaczynam od przejrzenia nowych filmików z lotów MIG i sprawdzenia stron FB fotografów lotniczych i jednostek wojskowych czy nie pojawiły sie jakieś nowe zdjęcia… to nie jest dobrze…:)))
Jakby tego było mało, lot wojskowym odrzutowcem nie jest już tylko dla wybranych. W zależności od modelu jest bardziej lub mniej dostępny dla maniakalnych maniaków takich jak ja :) Warunkiem jest że maniakalny maniak ma sporo gotówki… na lot MIG 29 potrzebna by była sprzedaż mojej kawalerki.. ale co tam, marzyć nikt mi nie zabroni ;) Zwłaszcza ze powiało nowym i w Polsce od niedawna jest już pierwsza kobieta - pilot MIGa :).
25 września 2013
Wspomnienie lata
Zdjęcia robiłam na pożegnanie mojego ślicznego balkoniku, jak już stały rusztowania, aby w procesie szumnie zwanym remontem mi go zrujnować. O remoncie “którego nie było“, nie tylko balkonu, napisze następnym razem. Teraz zatapiam się w ciepłych wspomnieniach lata, żeby starczyły na te kilka chłodnych miesięcy :)
06 sierpnia 2013
Nieśpiesznie i pracowicie
Lato szaleje z upałami, a ja szaleję z rysunkami przypiekana w pięty przez rozgrzany komputer
Czuje sie trochę jak wampir, który do życia budzi się wieczorem, w moim przypadku późnym popołudniem :) Rankiem jeszcze przed upałami, robimy z Mundkiem długą rundkę z przerwą na moczenie się w jeziorku, a potem zapadam w letarg aż do momentu kiedy słońce chowa się za dachem mojego bloku. Czasem dla odpoczynku i zebrania myśli zatapiam sie w pasiastym leżaczku, wpatrzona w niebo, częściej jednak – bo to sezon, środek mojej najintensywniejszej pracy, z parującą z kubka Inką w delikatnej błękitnej poświacie monitora kreślę myszką kolejne projekty. Wieczór znów wyciąga nas na długa rundkę, drepczę sobie niespiesznie, czasem sama, czasem z przyjaciółką, czasem przysiadując w miłej knajpce nad jeziorem, ciągnąć przyjaciółkowe rozmowy do późnej nocy.
Kiedy zaś miasto i praca dają juz w kość , uciekam na wieś i uczę sie kosić prawdziwą kosą :) Dobrze, że nie jestem w tym koszeniu sama, bo zapewne wycięłabym jedynie maleńką ścieżkę pod drzwi domku i sławojki obrośniętej malowniczymi pajęczynami. Zwłaszcza że i tak w tych temperaturach najbardziej ulubionym zajęciem w Niebieskim Domku jest .. okupywanie hamaczku pod orzechem:)
08 czerwca 2013
Wiosenna reaktywacja
Przyroda jak szalona nadrabia pozimowe opóźnienie, ja również :). Ta historia jak wiele ma swój początek, ale jeszcze nie ma końca, chociaż doszła do punktu mocno zaawansowanego :). Byłam bardzo przebojowym dzieckiem i rezolutnym. Nie straszne były mi samodzielne wyprawy, chociażby z nad morza z powrotem na Śląsk do ukochanej Babci, zwłaszcza kiedy w grę wchodził honor czterolatki i śmiertelne obrażenie na rodziców. ( zabrali mi moje “wążę”, ale o tym kiedy indziej :) ) . Mocne postanowienie i niezłomna silna wola, zapewne sprawiłaby, iż zostałabym najmłodszym samodzielnym podróżnikiem na świecie, gdyby nie fakt spotkania przerażającego potwora. Potwór ów miał dwa koła, ryczał i ogólnie zionął przerażeniem, więc biegiem wpadłam z powrotem w ramiona mamy, która przezornie śledziła moje poczynania z dystansu, mając zapewne przy tym niezły ubaw :). Strach pozostał mi długo w dorosłość, o czym szczegółowo napisałam Tutaj. Zbierałam się w sobie, aby wreszcie zdać egzamin na kategorie A, ale przekonywanie brata, doświadczonego w ”nowoczesnych” sposobach egzaminowania skutecznie mnie odstraszało, najbardziej jednak fakt, iż teraz chcą wydawać prawa jazdy terminowe i żal mi mojego bezterminowego stracić… Perspektywa jeżdżenia z kilkuset złotymi w kieszeni na mandat bez odpowiedniej kategorii prawa jazdy też jakoś mnie nie przekonywała niestety i temat stal zawieszony. Brat myślał i wymyślił :))) Piękny nowy motocykl “50”, którym można jeździć na dowód osobisty :). Pojazd ma służyć wyrobieniu sobie wprawy przed egzaminem i przysparzać nam radochy ile tylko może :). Co prawda motocyklem to nikt z prawdziwych motocyklistów by go nie nazwał, ale ja jestem zachwycona, co mi tam :P. Cudo jest mojego brata, ale już powiedział, że da mi się “karnać” .. :))) Pamiętacie to wyrażenie ze swojego dzieciństwa? :) No więc oficjalnie póki co przesiadam się z rumaków czterokopytnych na dwukołowe:))
Pierwsze próby mam co prawda już dawno za sobą i nie będę przyprawiać o zawal serca niewinnego instruktora, który z przerażeniem, gdy zaczynałam kurs prawka odkrył, że nie jeździłam nigdy wcześniej na motocyklu. Potem z paniką biegał za mną krzycząc “nie w płot, tylko nie w płot, no co was wszystkich cholera ciągnie do tego płotu !” . Kurs przerobiłam cały bez zająknięcia, wiatr we włosach i muchy w zębach poczułam.. niemniej jednak sama reaktywacja niezmiennie wyczerpująca psychicznie :).
29 marca 2013
pada śnieg, pada śnieg, dzwonią dzownki sań...
a nie, to chyba jednak nie te święta, tak się jakoś zasugerowałam tym co za oknem :))))
Wesołych Świąt !
18 lutego 2013
Odrobina luksusu
Udało mi sie wyrwać z codzienności i ostatni weekend upłynął mi pod znakiem rozpieszczania siebie.
Najpierw w Sobotę byłyśmy z przyjaciółka na przemiłym spotkaniu z okazji Dnia Kota w Bibliotece w Siemianowicach Śląskich. Opowieściom o naszych mruczkach nie było końca, herbatka, ciasteczka, kocie wiersze i obrazy, kocie opowieści.. Nie ma to jak spotkanie w gronie przemiłych kociarzy :D Gwiazdą wieczoru okazały się jak można się było domyślić, przyprowadzone na spotkanie mruczki, w tym bezapelacyjnie –Syjam Mieczysław, który bez mrugnięcia okiem objął w posiadanie całą bibliotekę i nas oczywiście też :) Pierwszy raz byłam tam na spotkaniu, które odbywa sie cyklicznie i jestem przekonana że w przyszłym roku absolutnie nie może mnie tam zabraknąć :D
Niespodziewanie w mroźną niedzielę wyjechałyśmy dla odmiany na wycieczkę do Wisły. Niespodziewanie, ponieważ organizator PTTK z braku chętnych wymienił wycieczkę szlakiem architektury drewnianej Gliwic, na Wisłę właśnie :). Z opcji wchodzenia zimą na Stożek nie skorzystałyśmy – nie czułyśmy sie w kondycji, ale obiecujemy sobie, że zaczniemy chodzić znów na szlaki wiosną ;). Skorzystałyśmy z drugiej możliwości i po przemiłym, dwugodzinnym nordic walkingu wzdłuż rzeki, który sobie zorganizowałyśmy, pysznym śniadanku w przytulnej knajpce, poszłyśmy się dopieszczać do parku wodnego w Hotelu Gołębiewski :) .
Wszystkim polecam, bo cena wejściówki obejmuje nie tylko kompleks basenowy – pływacki, basen z falą, baseny z hydromasażem, no i oczywiście zjeżdżalnie, ale również liczne jacuzzi z wodami borowinowymi, solankowymi i ziołowymi, suche sauny z aromaterapią, saunę parową, grotę śnieżną, grotę solną i tężnię. Sauny były zresztą dla mnie osobnym wielkim przeżyciem. W saunie parowej raz w życiu byłam jako dziecko z rodzicami i trauma z powodu ciasnego pomieszczenia i niemożności złapania oddechu została mi na tak długo, że z zasady omijałam te atrakcje szerokim łukiem. Teraz jednak skusiłam się na suchą saunę, bo i pomieszczenie miało przeszklone drzwi –żeby sprawdzić czy jest miejsce i też czytałam, że w suchej saunie jest niższa temperatura i łatwiej się ją znosi. Nie bez znaczenia był fakt, że i tak wszystkie atrakcje miałyśmy w cenie :). Poszłam i…. zakochałam się w suchych saunach! To cudowne ciepło wygrzewające cały organizm, skóra robi się jak alabaster… no cud miód i orzeszki a i zapach olejku eterycznego fantastycznie dopełniał całości- ja akurat skorzystałam z eukaliptusa i kosodrzewiny :) Jedynym strasznym przeżyciem jest zimny prysznic po saunie … hahaha :)))))
Po południu, zaszyte w kolejnej przytulnej knajpce, nad miską parujących pierogów, potem spacerując leniwie prowadziłyśmy nasze przyjaciółkowe rozmowy… To był naprawdę cudowny weekend.. wypoczęłam psychicznie i fizycznie i cieszę się ze pozwoliłam sobie na tę odrobinę luksusu .. :) Beti – dziękuję :*
06 stycznia 2013
Nie jest za późno by kochać
Piątkowy wieczór spędziłam w poczekalni gabinetu weterynaryjnego z moim stadkiem. Czekając na przyjazd weterynarza, słuchałam opowieści człowieka, który swoją pasję i miłość do gołębi odnalazł w wieku 60 lat. Opowiadał jak początkowo powątpiewano czy zaangażuje się w hodowlę, co czuł kiedy nad nim pękał dach katowickiej hali, ale przede wszystkim opowiadał o swoich gołębiach, o tym, że potrafią odnaleźć drogę do domu i wrócić nawet po wielu latach.
Dzisiaj 6 stycznia w święto Trzech Króli, jest też wielkie święto mojej rodziny. 40- lecie małżeństwa moich rodziców. Nie zawsze było nam łatwo, są chwile, o których wolelibyśmy nie pamiętać, ale moja rodzina się nie rozpadła. Moi rodzice przetrwali zawieruchy życia. Jeszcze przed wieczorną większą imprezą, tylko we czworo jedliśmy drożdżowe, świąteczne ciasto, którego pieczenie stało się niedawno nową, wspólną pasją moich rodziców.
Kiedy świat otulił dzisiaj biały puch, a ja wracałam z koncertu kolędowego w naszej parafii, moje połamane serce, zobaczyło Miłość w progach mojego rodzinnego domu. Uwierzyłam w Nią.
Z dedykacją dla moich rodziców
Katie Melua - Nine Million Bicycles
Jest dziewięć milionów rowerów w Pekinie.
To jest fakt,
Nie możemy temu zaprzeczyć.
Podobnie faktem jest, że będę cię kochać aż do śmierci.
Jesteśmy dwanaście miliardów lat świetlnych od krawędzi,
Tak przypuszczam.
Nikt nigdy nie powie, że to prawda,
Ale wiem, że zawsze będę z tobą.
Codziennie ogrzewam się w ogniu twojej miłości,
Więc nie nazywaj mnie kłamcą.
Po prostu uwierz we wszystko, co mówię...
Na świecie jest sześć miliardów ludzi,
Mniej więcej,
I to sprawia, że czuje się nieco mała...
Ale to ciebie kocham najbardziej.
Balansujemy wysoko,
Mając świat przed oczami.
Nigdy nie zmęczę się
Miłością, którą dajesz mi co noc.
Jest dziewięć milionów rowerów w Pekinie,
To jest fakt.
To jest coś, czemu nie możemy zaprzeczyć.
Podobnie faktem jest, że będę cię kochać aż do śmierci.
I jest dziewięć milionów rowerów w Pekinie,
I wiesz, że będę cię kochać aż do śmierci...
Subskrybuj:
Posty (Atom)