19 maja 2016

Najlepsza terapia świata

Dzisiaj wreszcie dotarła do mnie po perypetiach moja sportowa licencja szybowcowa :). Rok temu została wysłana na zupełnie inny adres. W przyrodzie nic jednak nie ginie i oto jest.
Od razu bardziej czuję się pilotem, chociaż przekleństwo motoryzacyjne trwa nadal i nie wiadomo czy w ogóle pojadę w weekend kręcić się pod chmurami.
Chciałabym jak najszybciej zakończyć szkolenie, zdać egzamin praktyczny i zdobyć wreszcie upragnioną licencję. Tymczasem jakaś część mnie cały czas hamuje, przystaje i woła: heeeej ściągnij cugle. No rzesz. Miałam zrobić licencję w maju, wykupić pakiet  godzinowy do lotów i wisieć przez cały sezon co najmniej 2000 m nad ziemią… Tymczasem…


Zanim zaczęłam latać miałam bardzo poukładany plan na życie i nie wierzyłam, że jest realny. Dobrze mi było z moimi marzeniami. Czasem miałam wrażenie, że bardziej żyje w świecie własnej wyobraźni niż w rzeczywistości. We własnej głowie wszystko jest łatwiejsze i takie jakie powinno być: własne przytulne gniazdko, pasje, życie… Rzeczywistość kopie po tyłku, ciągle wpadam w jakiś  armagedon. W dodatku jako „Janusz” biznesu  nie widziałam finansowych perspektyw.
Latam na szybowcach, chociaż przez całe moje życie byłam przekonana, że to absolutnie niemożliwe. Pomimo kiepskich perspektyw finansowych, pomimo problemów ze zdrowiem, braku jakiejkolwiek kondycji i ogólnego marazmu życiowego i chaosu. 
Jednak...
Latam.
Poza tym zaczynam robić rzeczy, które wydawały się nie do ogarnięcia, albo takie które wydawały się kompletnie bez sensu, bo…


Słyszę skwierczenie jerzyków za oknem, piję własnoręcznie zrobiony kompot z rabarbaru i myślę… w ilu jeszcze rzeczach okłamywałam się przez lata, że nigdy ich nie zrealizuję…
Już wiem czemu tak długo to wszystko  trwa, jak droga do Ziemi Obiecanej przez pustynię.. 
To nauka życia. Od nowa. Najlepsza terapia świata. 

4 komentarze:

  1. Pragnę na wstępie pogratulować licencji :) I życzyć jak najszybszego zrealizowania planów dotyczących drugiego etapu szybowcowego ;)
    Mnie wciąż coś hamuje w dążeniu do spełnienia marzeń :( Cały czas kłody pod nogi. I kolejny zawód, kiedy marzenie wydawało się być osiągalne, już się je czuło w dłoniach, już się smakowało życia w marzeniach, a nie z marzeniami i... nic z tego... wciąż marzenia pozostają w sferze marzeń... ani bliżej, ani dalej... parszywa stagnacja...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To tylko licencja sportowa, nie wymaga niczego poza wnioskiem i opłatą no i oczywiscie przynaleznoscia do aeroklubu :) Cieszę się bardzo, że dotarła bo zagineła bez wiesci w zeszłym roku :) Zawsze to jakiś materialny kawałek który uświadamia mi, że jednak latam i to mi się nie wydaje :)))

      Usuń
    2. Licencja, to licencja. Jest i masz dzięki niej pewien zakres uprawnień, których bez licencji nie masz. A że zdobycie jej nie wymagało wiele wysiłku? To tylko detal ;)

      Usuń
  2. Mam przyjaciółkę... Mimo problemów i wyzwań, które napotyka, realizując swoje marzenia, nadal to robi, mimo pustyni, znajduje wodę, mimo czasem gorszych dni, jest niesamowicie pozytywna. Wiem, co mówię, przecież ostatnio razem włóczymy się po krzakach z aparatami gotowymi do zrobienia zdjęć - tych lepszych :-). Dag, trzymam kciuki za Twoje latanie i nie tylko za to:-)

    OdpowiedzUsuń