16 czerwca 2015

Up she goes !

IMG_7408m
Czas do samodzielnych lotów skurczył mi się do godziny zero, więc w pędzie załatwiałam ostatnie niezbędne formalności. W pracy wymieniałam się dyżurami, żeby móc wcześniej odebrać godziny, umówiłam się na lotnisku na „zdanie Bociana”, pożyczyłam auto od brata i w gorący piątek popędziłam prosto na lotnisko. Na trawie przed hangarem stały szybowce szykowane do lotów… byłam w domu… Przepytana z rozkładania i składania szybowca z radością wracałam do domu ciesząc się na loty. Niestety wieczorna wymiana smsów z moim Instruktorem odebrała mi nadzieję. Weekend zapowiadał się zbyt gorący, a temperatura uniemożliwiała prowadzenie lotów szkolnych. Z ciężkim sercem szłam spać, z przeświadczeniem, że ten tydzień mam stracony…  Po koszmarnie długiej, gorącej sobocie, czekaniu na jeden mały sms, że latamy… w czasie której trudno było mi znaleźć sobie miejsce w Niebieskim Domku. Nie pocieszała mnie nawet „Meteorologia dla szybownictwa”. Wieczorna nawałnica obudziła we mnie nadzieję na ochłodzenie i na loty następnego dnia. Niedzielny poranek powiał chłodem, przyprawiając mnie o szybsze bicie serca, ale wiele rzeczy nie zależy tylko ode mnie… Zgodnie z zasadą, bycia przygotowanym na wszystko, wyciągnęłam mamę rano do lokalnego Kościoła na Mszę i uprzedziłam, że ja jednak zabiorę auto i podjadę na lotnisko... Myślałam sobie, trudno, jeśli nawet zastanę tam pustki to chociaż pooddycham tym powietrzem, postoję obok szybowców w hangarze… Byłam na Mszy bardziej ciałem niż duchem, przybita i zrozpaczona, niepewna czy uda się w tym tygodniu polatać… Nagle tknęło mnie przeczucie ( moja komórka jest na granicy wyzionięcia ducha i niestety nie działają w niej ani dzwonek ani powiadomienia :P ) i sięgnęłam do torebki. Czekała na mnie upragniona wiadomość. „Latamy dzisiaj, dojedziesz?”
Pierwsze loty z Instruktorem, nastawiłam się na trening przed samodzielnymi i postanowiłam, iż żadna siła nie wypchnie mnie dopóki sama nie zdecyduję, że mogę lecieć :). Mariusz się rozgadał w szybowcu jak nigdy ostatnio i czułam pismo nosem, że szykuje mnie na egzamin… “O tu sobie sprawdzasz wysokość i zobacz możesz sobie rozciągnąć krąg, pamiętasz nie?, trochę sobie podleć dalej żebyś na spokojnie wyszła na prostą do lądowania…” Po kolejnym locie Mariusz po prostu wysiadł z szybowca i zawołał na kwadrat „Jacek polecisz z nią na egzamin?” ZAMARŁAM, nie żebym nie widziała, że taka jest kolej rzeczy, ale to był właśnie TEN Instruktor, który strzelił tydzień temu innemu uczniowi, że nie nadaje się do latania… w ogóle się nie nadaje jego zdaniem… Trzy głębokie oddechy, kilka przekleństw pod nosem, pomyślałam co będę owijać w bawełnę. „Jacek, może dobrze, że lecisz ze mną, od razu mi powiesz, że się nie nadaję, zaoszczędzę”, „Może nie będzie tak źle” uśmiechnął się szeroko…
Start, a mnie szybowiec zaczyna tańczyć, chociaż pogoda bezwietrzna, co jest grane? Słyszę z tyłu „Trzęsą Ci się nogi i ruszasz sterem kierunku, dlatego Ci lata szybowiec, spokojnie”… i wtedy mi puściło… nie żebym całkiem przestała się denerwować tym lotem, ale doszłam do wniosku, że to kolejna świetna okazja do podszkolenia się, bo inny Instruktor widzi moje latanie inaczej i na pewno da mi wiele dobrych wskazówek… i tak było. Po pierwszym locie dużo wartościowych uwag, w dodatku nie taki diabeł straszny, anielska cierpliwość moim zdaniem :). Drugi lot egzaminu skupiłam się maksymalnie, myślę, teraz wszystko poprawię… lecę mam pod 200 metrów wysokości i nagle koniec ciągu.. wczepiłam się i ustawiłam szybowiec, spojrzałam w dół a wyciągarkę i lekko zbaraniałam.. po kilku sekundach dotarło do mnie dopiero, że właśnie testowana jestem z sytuacji awaryjnych, akurat jak zawracałam na kręgu dwuzakrętowym… Trzeci lot dostałam ekstra, Jacek zabrał mnie na swoje „popierdółki”, ponieważ uważa, że trzeba pokazać uczniowi, że panuje nad szybowcem… Ciorał tym Bocianem we wszystkich kierunkach do granic przeciągnięcia, a ja wyprowadzałam szybowiec na prostą, na koniec miałam za zadanie podciągnąć szybowiec jak w przeciągnięciach statycznych do granicy minimalnej prędkości… leciałam 55 - 60 km na godzinę i czułam jak odrywają się strugi powietrza na dziobie… bardzo przydał mi się ten lot, czułam się po nim wniebowzięta.
Po lądowaniu Instruktor wysiadł z szybowca, powiedział najważniejsze dla mnie wtedy zdanie „dopuszczam do lotów samodzielnych” i pytanie czy chcę lecieć.. TAK!!!! Zamknęłam kabinę, poleciałam po mojej szybowcowej check liście, podniosłam rękę, kolega który mnie wypuszczał podniósł skrzydło szybowca… lina naprężyła się, szybowiec ruszył… Było jak za pierwszym moim lotem… kiedy tylko oderwałam się od ziemi, poczułam euforię… mogłam tak lecieć do końca świata…
Lądowałam w stronę zachodzącego słońca, słabo widziałam podejście, rozhuśtałam trochę szybowiec przy ziemi, przyprawiając o kolejne siwe włosy dwóch Instruktorów na Kwadracie naraz .. wtedy dotarło do mnie, że to ja lecę i ja ląduję… w radiu usłyszałam spokojny głos Jacka „powoli uspokój drążek otwieraj hamulce”, tonem jak na herbatce u Królowej Angielskiej… opanowałam się, skupiłam i wylądowałam… :) Mam szczęście… trafiłam na najlepszych Instruktorów na świecie i mam zaj… Anioła Stróża :) Nie leciałam kolejnych lotów, pewnie wiele osób by jednak poleciało, ale słońce było coraz niżej, wiedziałam, że będę mieć ograniczoną widoczność, w dodatku z emocji rozkręcała mi się migrena… doszłam do wniosku, że za dużo jak na moje niewielkie doświadczenie potencjalnych możliwości popełnienia błędu i zakończyłam ten dzień na euforycznych wykrzyknikach… wśród uśmiechów Instruktorów i kolegów z Kwadratu :)
Ale Bóg miał dla mnie jeszcze prezent… Kiedy wróciliśmy do portu, za kolejnym nawrotem między autem z rzeczami a szybowcówką podniosłam wzrok,  na progu stał… MACIEK POSPIESZYŃSKI !!!!!!!!!!! Uścisk dłoni Mistrza Świata akrobacji szybowcowej unlimited był najwspanialszym prezentem po moim pierwszym samodzielnym locie!


Oh! Say! Let us fly, dear
Where, kid? To the sky, dear
Oh you flying machine
Jump in, Miss Josephine
Ship ahoy! Oh joy, what a feeling
Where, boy? In the ceiling
Ho, High, Hoopla we fly
To the sky so high

Come Josephine in my flying machine
Going up she goes! Up she goes!
Balance yourself like a bird on a beam
In the air she goes! There she goes!
Up, up, a little bit higher
Oh! My! The moon is on fire
Come Josephine in my flying machine
Going up, all on, Goodbye!

One, two, now we're off, dear
Say you pretty soft, dear
Whoa! dear don't hit the moon
No, dear, not yet, but soon
You for me, Oh Gee! you're a fly kid
Not me! I'm a sky kid
See I'm up in the air
About you for fair

Come Josephine in my flying machine,
Going up she goes! Up she goes!
Balance yourself like a bird on a beam
In the air she goes! There she goes!
Up, up, a little bit higher
Oh! My! The moon is on fire
Come Josephine in my flying machine
Going up, all on, Goodbye!

Come Josephine in my flying machine,
Going up she goes! Up she goes!
Balance yourself like a bird on a beam
In the air she goes! There she goes!
Up, up, a little bit higher
Oh! My! The moon is on fire
Come Josephine in my flying machine
Going up, all on, Goodbye!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz